sobota, 30 marca 2013

Straceńcy, Buntownicy – Eugeniusz Paukszta

Eugeniusz Paukszta
Straceńcy 
(t. 1: Welawa, t. 2: Trybun królewski)
Buntownicy 
(t. 1: Beczka Danaid, t. 2: Desperat)
Wydawnictwo MON, 1977-1978
s. 827 + 760
Można powiedzieć, że serialowo wychowałam się między innymi na Czarnych chmurach. Doborowa obsada (Pietraszak, Pietruski, Fetting, Seniuk i Starostecka) i szybka, bardzo dynamiczna akcja powodowały, że z niecierpliwością czekało się na kolejny odcinek. W pamięć zapadły mi szczególnie słowa piosenki śpiewanej przez komediantów, wzruszająco patriotycznej (tekst poniżej). Czułam jednak pewien niedosyt z powodu słabej znajomości tego okresu historycznego, a że były to czasy sprzed Internetu to i nie chciało się szukać i grzebać po słabo zaopatrzonych bibliotekach w małym miasteczku. Nadrabiam to teraz, przy okazji lektury dwóch powieści Paukszty, których akcja obejmuje okres poprzedzający rzeczywistość serialową (Straceńcy) i oddający czasy działalności pierwowzoru pułkownika Dowgirda – Krystiana Ludwika Kalksteina-Stolińskiego (Buntownicy). Niektóre niejasne dla mnie dotąd zakręty historii objawiły się w całej swej ponurej często pełni – ot, pożytek z czytania powieści historycznych.
Fabuła obu powieści Paukszty obraca się wokół spraw związanych z Prusami Książęcymi i ich zależnością od Polski. Koniec potopu szwedzkiego i traktat welawsko-bydgoski wprowadzają nas do siedemnastowiecznych Prus, będących najpierw lennem Polski pod rządami elektora brandenburskiego Fryderyka Wilhelma, później odrębnym państwem z opcją powrotu do Polski w razie wygaśnięcia dynastii rządzącej. Zapisy traktatu uderzyły mocno w przywileje pruskich stanów, co stało się powodem protestów i walki z tyrańskimi zapędami elektora. Trudności wewnętrzne i zewnętrzne Polski, jak i przepychanki dyplomatyczne związane ze zmianą zasad obierania królów elekcyjnych, uniemożliwiły udzielenie efektywnej pomocy mieszczanom i szlachcie pruskiej, broniącym się przed bezprawnie ustanawianymi podatkami i naciskami ekonomicznymi i politycznymi, jakie fundował im Fryderyk Wilhelm. Głównymi oponentami elektora byli: niezłomny Hieronim Roth ze strony mieszczaństwa i szlachcic generał Albrecht Kalkstein, ojciec pułkownika Ludwika Kalksteina.

Więcej na blogu.

piątek, 29 marca 2013

Sekret Tudorów - C. W. Gortner

To już moje trzecie spotkanie z C. W. Gortnerem, dwa poprzednie były niezwykle udane. Chyba najbardziej podobała mi się „Ostatnia królowa”, ale i „Wyznania Katarzyny Medycejskiej” nie pozostały daleko w tyle.  Do tej pory opisywał czasy panowania niezwykle silnych, ale i ekscentrycznych kobiet, tym razem sięgnął po temat często przedstawiany w literaturze, filmie i programach telewizyjnych – historię Tudorów. Z tego też powodu nie sięgałam po literaturę związaną z tym słynnym, królewskim rodem, bo miałam już telewizyjny przesyt.  Jednak kolejna książka, bardzo lubianego przeze mnie Gortnera, była tym momentem przełomowym, byłam ciekawa, jak podszedł do tego tematu, bo wydawałoby się, że napisano już prawie wszystko. Interesował mnie również tytułowy sekret  Tudorów. Podtytuł „Kroniki nadwornego szpiega Elżbiety I” sugeruje, że Elżbieta nie będzie tą pierwszoplanową postacią i tak, w mojej opinii, właśnie jest, mimo, iż jest osobą, wokół cała historia oscyluje.  Podeszłam do tej książki jak do czytania historyczno-przygodowej lektury, luźno opartej na faktach historycznych i to dokładnie dostałam.

Narratorem, a zarazem głównym bohaterem opowieści jest giermek Roberta Dudleya – Brenden Prescott, który przybywa z wiejskiej posiadłości Dudleyów wprost to potężnego pałacu Whitehall.  Jest to czas końca panowania chorowitego Edwarda VI i wzmożonego wpływu rodu Dudleyów  na królewskim dworze. Kawaler Prescott już od pierwszego dnia na dworze zostaje wciągnięty w sieć intryg dotyczących Edwarda VI oraz jego sióstr Elżbiety i Marii, Spiski te mają na celu niedopuszczenie do tronu Dudleyów, a ułatwienie przejęcia go prawowitej spadkobierczyni, a że wiele osób miało różne poglądy na ta to, kto powinien na nim zasiąść, to już inna sprawa. Przygody te są niezwykle fascynujące, momentami wręcz niesamowite, ale jak wyjaśnia autor w posłowiu, jest to jego wersja zdarzeń „co by było gdyby”.  Elżbieta ukazywana jest głównie przez pryzmat jej uczucia do Roberta Dudleya i  to trochę mnie rozczarowało.

W tej książce prawdy historycznej jest mniej, niż w poprzednich książkach Gortnera. O ile czytało mi się naprawdę dobrze, bo pióro Gortner ma naprawdę dobre i potrafi odpowiednio podkręcić akcję, to po przeczytaniu całości miałam nieco mieszane uczucia. Nie wiem, czy to za sprawą sporej dawki fikcji, czy po prostu brakowało mi tutaj centralnej, silnej, charyzmatycznej bohaterki, którą moim zdaniem Elżbieta w „Sekrecie Tudorów” nie była.

Nie znaczy to, że jestem książką totalnie rozczarowana, ale w szeregu ustawiłabym „Sekret Tudorów” na ostatnim miejscu.  Coś mi za bardzo zgrzyta w tej historii, mimo, że momentami czytałam ją naprawdę z zapartym tchem. Jestem ciekawa kolejnej książki autora "Sekretu Tudorów" i tego, w jakim kierunku pójdzie jego pisarstwo, czy będzie skupiał się bardziej na prawdzie historycznej i wokół niej budował swoją historię, czy będzie pisał swoje wersje nie do końca poznanych historii.

czwartek, 28 marca 2013

Samuraj - Shūsaku Endō


Shūsaku Endō nie jest wyznawcą ani shintō , ani buddyzmu. Jest chrześcijaninem i z tej pozycji opisuje Japonię. W „Samuraju”  nawiązuje do wydarzeń z XVII wieku, kiedy na pokładzie San Juana Bautisty, pierwszego japońskiego galeona zbudowanego na wzór europejski, Tsunenaga Hasekura wyrusza z poselstwem do Hiszpanii i samego papieża. Chociaż nazwa statku nie wyróżniała się w tamtych czasach, to wysłać samurajów w podróż na statku o dźwięcznej nazwie Jan Chrzciciel zakrawa na ironię. Ale czyż nie często tak z nas pokpiwała historia?

„Samuraj” nie jest książką tylko o dzielnym samuraju zwanym Hasekura Rokuemon, któremu mimo niskiego stanu powierzono ważne poselstwo, będące oznaką poważania, a może wręcz przeciwnie- nadzieją na samoistne rozwiązanie problemów. To książka także o kapłanie Velasco z zakonu Świętego Pawła, którym targają ludzkie namiętności i żądze władzy i biskupstwa japońskiego. To historia o tym, jak na twardej duchowo japońskiej ziemi starano się zasiać ziarno chrześcijaństwa, a potem ją zdobyć, ujarzmić i zmienić chociażby na podobieństwo ziemi północnoamerykańskich Indian. Nie ma dwóch bardziej różnych bohaterów niż tytułowy samuraj i misjonarz Velasco. Ten pierwszy- zamknięty w sobie, trzymający na wodzy emocje, niepoddający się tak łatwo pokusom, wierny swojemu panu. Ten drugi- kipiący od emocji, od gniewu, sprzeciwiający się zwierzchnikom kościelnym, gotowy po trupach dojść do swojego celu.
Podróż ta dla samuraja jest podróżą także w znaczeniu symbolicznym. Zderzenie innych kultur, światów, będzie miała wpływ na jego światopogląd i zrewiduje to, w co dotąd głęboko wierzył, poruszy tymi podwalinami, które wydawały mu się tak solidne.

Mimo, iż mentalnie postać padre Velasco powinna mi być bliższa, to wcale nie była. To ten milczący samuraj, do końca zdeterminowany, aby najlepiej wykonać swą misję, nie dla korzyści własnych, ale dlatego, że taki otrzymał rozkaz od swego pana, był dla mnie ważniejszą postacią.

Czy powieść mi się podobała? Mam mieszane uczucia. Dobry jest język i narracja z punktów widzenia różnych bohaterów. Z zainteresowaniem też przeczytałam historię osnutą na kanwie prawdziwego zdarzenia, ale to książka o podróży, z Japonii wyruszamy i do niej wrócimy po latach, ale sama wędrówka opisana jest nierówno. Początkowa część do Acapulco przedstawiona jest bardzo szczegółowo, natomiast sam powrót przez Hiszpanię i Rzym już bardzo pobieżnie, jakby autor spieszył się do domu i do przedstawienia wyniku tej wyprawy. Nie trudno przewidzieć jej koniec, jeśli wiemy, że wyprawa miała miejsce tuż przed zamknięciem się Japonii na wszelkie kontakty z  zachodem. Wolę opowieści o Japonii, które dzieją się w Japonii, gdzie mogę wejść do wiosek, dworów, pałaców rozkoszy, gdzie toczą się walki i katana świszczy w powietrzu. Problematyka zderzenia się japońskiej i chrześcijańskiej kultury interesuje mnie już mniej, a że już wiem, że takim nurtem płynie proza Shūsaku Endō, to raczej wątpię, abym w najbliższej przyszłości skusiła się na kolejną jego książkę. Ot taka prywatna preferencja.

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika.

środa, 27 marca 2013

Tylko Beatrycze – Teodor Parnicki

Teodor Parnicki
Tylko Beatrycze
PAX, 1962
s. 410

Lata temu przeczytałam kilka książek Teodora Parnickiego, tych łatwiejszych w odbiorze. Jednak sława pisarza trudnego, wymagającego pewnego przygotowania czytelniczego, skutecznie zastopowała moje dalsze jego poznawanie. I niesłusznie. Fakt, jest to proza wymagająca, ale dla chcącego... I tak, przy okazji nieco zaokrąglonej rocznicy urodzin pisarza, sięgnęłam po jedną z bardziej znanych powieści – Tylko Beatrycze.
Kanwę powieści stanowi historia prawdziwa spalenia przez zbuntowane chłopstwo mnichów w klasztorze cystersów w 1309 roku i śledztwo w sprawie tegoż prowadzone na najwyższym szczeblu papieskim w Awinionie. W tle przewija się też sprawa zabójstwa króla polskiego, Przemysła II, w Rogoźnie, powiązana osobami tychże zakonników z późniejszymi wydarzeniami, sięgającymi daleko w przyszłość aż po czasy starań o koronę dla Łokietka. Opowieść snuje się przez życie i wędrówki wychowanka wieleńskich braci, objawiających słabość ojcowską do zdolnego Stanisława, syna młynarzówny, przez rozważania o jego winie, okazaną skruchę i pokutę, jako i kajanie się przed najwyższą władzą kościelną.


Więcej na blogu.

niedziela, 24 marca 2013

"Dziennik Helgi" Helga Weissova


Czytam każdą książkę o tematyce obozowej, Holokaustu i II wojny światowej, jaka tylko wpadnie mi w ręce. Kiedy dowiedziałam się, że wydawnictwo Insignis planuje wydanie książki „Dziennik Helgi” wiedziałam, że zdobycie jej będzie moim priorytetem. Tak też się stało.
„Dziennik Helgi” jest pamiętnikiem i jednocześnie świadectwem o życiu Żydów w okupowanej Czechosłowacji i w obozach koncentracyjnych podczas II wojny światowej. Autorką dziennika jest Helga Weiss, dziś słynna i ceniona na całym świecie malarka, a dla czytelnika tych zapisków, mała ośmioletnia dziewczynka, która postanowiła opisać swoją rzeczywistość- trudną, dotkliwą, wyczerpującą fizycznie, psychicznie i duchowo.
Pierwsze wpisy w pamiętniku rozpoczynają się w 1938 roku wraz z ogłoszeniem w Czechosłowacji powszechnej mobilizacji w związku ze spodziewaną agresją ze strony Niemiec. Pierwsze momenty niedowierzania przekształcają się w realne widmo wojny. Wraz z wkroczeniem niemieckich wojsk, rozpoczynają się represje dla mieszkańców żydowskiego pochodzenia. W jednej chwili zostają pozbawieni pracy, majątku, wykształcenia. Gdyby tego było mało rozpoczynają się wywózki Żydów w bliżej nieokreślone miejsca, budzące niepewność, strach i wszechogarniającą grozę.


więcej na blogu

piątek, 22 marca 2013

Leśne morze - Igor Newerly



Kto jeszcze wie i pamięta o Polakach w Charbinie, którzy w 1887 roku przyjechali do Mandżurii budować ich wielką Kolej Wschodniochińską? Nikt lub prawie nikt, ja przynajmniej o ich tragicznych losach dowiedziałam się z książki Igora Newerly’ego „Leśne morze”.  Ta z rozmachem napisana powieść, porusza wiele wątków i spraw już zapomnianych, a autorowi aż cztery lata zajęło jej napisanie.

Przez różne fazy przechodziłam czytając „Leśne morze”. Wszystkie historie związane z tajgą - shu-hai czytałam z zapartym tchem. Wspaniały jest wątek bezogonowego tygrysa, którego losy są podobne do dziejów głównego bohatera Wiktora Dumanowskiego i ciągle się z nimi splatają. Młody, waleczny tygrys zostaje osierocony i skazany na siebie i tajgę, tytułowe leśne morze, które otacza go z każdej strony. Ta potężna shu-hai daje schronienie, karmi go, przynosi radość. To jego ochrona przed ludźmi, których woli omijać z daleka. Z młodego tygrysa wyrasta potężny samiec Wang, który niesie postrach wśród zwierząt i ludzi, błąka się i szuka swego miejsca i szczęścia. Taki sam jest młody Wiktor Dumanowski. Urodzony na chińskiej ziemi jako dziecko Polaków, nie potrafi się zidentyfikować. Z jednej strony kocha swą nigdy niepoznaną Ojczyznę, która jest mu bliska dzięki opowieściom ojca i matki. To matka opowiada mu o najlepszej skierniewickiej ziemi rodzącej najlepsze owoce, to za jej nieznanym zapachem tęskni. Z drugiej strony- zakorzenił się w Chinach, które są dla niego drugą (pierwszą?) Ojczyzną. To historia człowieka, który nie może wrócić do kraju rodziców, ale jest też niechciany na ziemi, na której się urodził. Bez miejsca, bez państwa, mający jedynie tajgę za dom. Jedyne, czego może być pewien Wiktor to to, że tajga nie ma przed nim tajemnic i że go nie zdradzi. To tam w końcu znajduje swoje miejsce, swoich przyjaciół i swoją miłość. W pewnym stopniu przypomina mi on Dersu Uzałę, bo tak jak on żyje w krainie, gdzie strzelba i amunicja wystarcza, aby zapewnić kilka tłustych lat, a i bierze z niej tylko tyle, ile potrzebuje, nic więcej.

„Leśne morze” to opowieść o byciu samotnym wśród ludzi, to historia o byciu człowiekiem bez kraju. To książka o wojnie, którą słychać w oddali, ale przez to nie jest wcale łatwiejsza do zniesienia, czy mniej intensywna. To właśnie tam, w Mandżurii, wydobywa się uran, mówi i działa się w temacie broni atomowej i biologicznej.  Wszystkie polityczne kawałki, jak to ja, czytałam z pewnym zniecierpliwieniem, wiercąc się w fotelu i wzdychając, a wszystko dlatego, że chciałam czym prędzej wrócić do tajgi, do Wiktora -Wei-tou i Aszyche-Trzytane. Uczucie, które ich połączyło, najbardziej mnie dotyka i ujmuje, jest zawieszone pomiędzy niewypowiedzianymi słowami, a spojrzeniem mówiącym więcej niż milion wyznań. Takie szczególne porozumienie serc, opisane w sposób niezwykły i wielkim wyczuciem. Niezwykła to była miłość, tak daleka od europejskiego pojmowania miłości, silna, pełna i fascynująca. Z drugiej strony jednak krucha ze względu na różnice ideologiczne, kulturowe i narażona na innego typu pokusy.

Igor Newerly potrafi pisać o rzeczach trudnych w wyjątkowy sposób i za to go bardzo cenię. Sama książka, chociaż miejscami trochę mi się dłużyła, to zostawiła jednak ciepły, przyjemny ślad w moim sercu.


_____________
Igor Newerly, Leśne Morze, Świat Książki, Warszawa 2009, s. 556.

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika.

środa, 20 marca 2013

W kanałach Lwowa Rober Marshall


Najpierw obejrzałam film W ciemności Agnieszki Holland, potem wysłuchałam audiobooka, którego film jest ekranizacją. Myślę, że była to dobra kolejność. Nie wiem, czy wysłuchawszy książkę zdecydowałabym się na obejrzenie filmu.

Mimo, iż W kanałach Lwowa to spisane na „chłodno” przez pisarza wspomnienia kilkorga ocalałych z lwowskiego getta bohaterów tej niewiarygodnej historii to jednak ładunek emocjonalny tych wspomnień mocno porusza. Można to powiedzieć o niemal każdej pozycji opisującej zagadnienie holokaustu. Tutaj jednak dochodzi coś jeszcze; poza ludobójstwem i niewyobrażalnym zwyrodnieniem oprawców (które poraża w opisie życia obozowego na ulicy Janowskiej) mamy opis życia kilkunastu osób uwięzionych w kanałach. Kanały są ich więzieniem, a jednocześnie ich ocaleniem. Poznajemy historię ich bytowania w wilgoci, fetorze, ciemnościach, głodzie, strachu, chorobach, klaustrofobii, w otoczeniu szczurów, robactwa i ludzi, z których człowiek człowiekowi nie zawsze bywa bratem, a często wilkiem. Historia jest tak niesamowita, że nie wymyśliłby jej żaden pisarz, czy scenarzysta.

W chwili likwidacji lwowskiego getta grupka ludzi postanawia przeczekać najgorsze tygodnie w kanałach. Niestety nie są przygotowani ani na to, że kilka tygodni zamieni się w kilkanaście miesięcy życia pod ziemią, ani na warunki, w których będą zmuszeni przebywać, bez jedzenia, leków, ubrań, ciepła, intymności, bez nadziei. Warunki zewnętrzne okazują się papierkiem lakmusowym, który w zależności od tego, co ukryte głęboko w człowieku wydobywa to na wierzch, raz to co najlepsze, innym razem, to co najgorsze. Przerażające wydaje się to, że nawet w tak koszmarnych warunkach ludzie próbują zamiast walczyć przeciwko czemuś, walczyć ze sobą, walczyć o przywództwo.

Książka ma dwóch bohaterów; tych, którzy usiłują przeżyć, przeżyć za cenę niewyobrażalnych cierpień i upokorzeń, grupę ukrywających się w kanałach Żydów oraz Leopolda Sochę, osobę, dzięki której udało się ocalić kilkoro istnień. Socha to lwowski kanalarz, cwaniaczek, były kryminalista, złodziejaszek, który zwietrzył dobry interes, pomaganie Żydom, acz ryzykowne wydaje się opłacalne. Książka ukazuje portret psychologiczny Sochy, który pod wpływem doświadczeń i okoliczności zaczyna zmieniać swoje życiowe credo, a uratowanie Żydów ma być dla niego odkupieniem dawnych win. Postać wielce niejednoznaczna, aczkolwiek budząca sympatię i szacunek.

Największą zaletą książki jest jej autentyzm, tam gdzie wspomnienia uczestników wydarzeń różnią się między sobą, autor podaje różne wersje wydarzeń z podaniem ich źródeł. Niezwykle ciekawe są wzajemne relacje pomiędzy ludźmi skazanymi na wspólne wegetowanie na ograniczonej przestrzeni. Żaden z bohaterów nie jest doskonały. I właśnie ta niedoskonałość czyni ich postacie autentycznymi, ludzkimi.

Niezwykle porusza historia urodzenia dziecka w kanałach, którego pojawienie się w tym miejscu i w tych okolicznościach oznacza wyrok śmierci dla całej grupy. Rozwiązanie, na które zdecydowała się matka dziecka okazuje się szokujące, choć zapewne jest jedynym możliwym rozwiązaniem. Warunki, w jakich przyszło żyć bohaterom tej historii abstrahują od dzisiejszych ocen moralnych.

Kiedy oglądałam film W ciemności jego tytuł wydał mi się bardziej adekwatny dla opowiadanej historii. Daje on pole do interpretacji; ciemności będącej w opozycji do jasności, ciemności oznaczającej brak światła i słońca, ciemności, jako okresu dziejów w historii ludzkości, w których tryumfuje zło a także ciemności, jako ślepoty ludzkiej, która nie pozwala odróżnić tego, co dobre, od tego co złe.

I wreszcie ciemności, jako pewnego rodzaju ograniczenia umysłowego, które najwłaściwiej puentuje komentarz na pogrzebie Sochy.

Osobom wrażliwym odradzam czytania opisu dotyczącego obozu na Janowskiej, gdyż poziom okrucieństwa jest przerażający i porażający. Tak drastycznych scen nie ma w filmie.

Uważam książkę za wartą polecenia. O literaturze czasów zagłady trudno mówić, że jest dobra, czy że się ją lubi. Jest za to poruszająca i wstrząsająca. I to, co można zarzuć autorowi, ta pozornie chłodna relacja, jest moim zdaniem jej zaletą i najwłaściwszym sposobem opisu zdarzeń przez osobę, która nie była uczestnikiem zdarzeń, a jedynie umożliwiła im wypowiedzenie się, bowiem książka ma kilku narratorów.

Książka jest też idealnym materiałem na scenariusz filmowy, co wykorzystała Agnieszka Holland tworząc nominowany do Oskara film W ciemnościach.

Film podobnie jak książka wywarł na mnie duże wrażenie. Zarówno pomysł wykorzystania opisanej historii, gra aktorska, scenografia, poetyczność obrazów, muzyka wszystko to razem sprawiło, iż film zdecydowanie zasługiwał na Oscarową nominację. 
Moja ocena książka 4,5/6, film 6/6

niedziela, 17 marca 2013

Czas honoru. Przed burzą - Jarosław Sokół


Przyznaję, że  „Czas honoru, Przed burzą” czyta się równie dobrze, co pierwszą część. To bardzo dobra przygodowa (?) książka z wnikliwym tłem historycznym. Fikcja znowu przeplata się z faktami, jak na przykład historia hotelu Bristol czy napadu na Reichsbank (autor opierał się na historii Hotelu Polskiego i akcji „Góral”).  To jednak nie jedyne wątki, które mają swoje odbicie w historii. Wreszcie ktoś w tego typu książce pisze bez ogródek o Katyniu, czy wspomina o tragedii Polaków na Wołyniu. 
Wszystko opisane jest jasnym, prostym, przystępnym językiem, który może tylko zachęcać do poznania nie tylko dalszych losów czwórki Cichociemnych, ale także historii Polski. W dzisiejszych czasach, kiedy redukuje się godziny historii w szkole tak, że niedługo uczniowie zdołają poznać tylko datę Chrztu Polski, bitwy pod Grunwaldem i rozpoczęcia II wojny światowej, takie książki są potrzebne. Co jednak mnie boli najbardziej to to, że spora część młodzieży uważa, że historia jest nieważnym przedmiotem. Nie znać historii własnego kraju, własnych korzeni (i nie tylko)? Nie wyobrażam sobie.  Książki takie jak „Czas honoru. Przed burzą” są ważne, ponieważ na nowo mogą zaszczepić w ludziach historycznego bakcyla, rozbudzić chęć do własnych poszukiwań, bowiem nie wszystko na krótkich, szkolnych lekcjach da się powiedzieć.

W posłowiu Jarosław Sokola pisze: ”(...) uważam, że fikcja powinna inspirować do poszukiwania prawdy. Jeśli moje fikcje z „Czasu honoru” skierują czytelników w stronę prawdziwej historii Polski, uznam to za pisarski sukces”. Sadzę, że autor ma duże szanse, aby ten sukces osiągnąć, bo ja sama, mimo iż historię II wojny światowej znam dobrze, to zaczęłam poszukiwać materiałów o Cichociemnych, czy losach Polaków na Ukrainie. Zdaję sobie sprawę, że o wielu rzeczach jeszcze nie wiemy, o wielu jeszcze długo nie będzie się pisać, bo zbyt mało czasu upłynęło od zakończenia II wojny światowej, ale i tak już wiadomo więcej niż na przykład 20 lat temu.

Wracając do samej książki, to już na wstępie poznajemy nowego szefa gestapo Reinera Larsa, chłodnego analityka o umyśle ostrym jak brzytwa, któremu udaje się rozwikłać nie tylko tajemnicę Hallbego, ale również Cichociemnych.  Więcej też kobiet pojawia się na stronach książki, przewodzą wciąż naiwna do bólu Wanda z niezdecydowaną Leną, ale mamy także na przykład charakterną „Rudą”, czy genialną „Margaret”.  Przygody czwórki Cichociemnych są niezwykle interesujące, a akcja ma niesamowite tempo, które znowu nie pozwoliło mi oderwać się od książki ani na chwilę. Pojawia się również przerażający „Tłumacz”, którego sposób myślenia i działania wywoływał u mnie gęsią skórkę.

Czy żałuję, że poznałam kolejne losy Michała, Władka, Bronka i Janka? Absolutnie nie, szczególnie, że dla mnie wersja serialowa nigdy nie będzie tą „wersją kanoniczną, a jak sam autor pisze, rozszerzył wątki głównych bohaterów i forma książkowa jest odzwierciedleniem  pierwotnego zamysłu poprowadzenia historii. Bardzo się cieszę, że mogłam razem z bohaterami przeżywać wszystkie wydarzenia z 1943 roku. Nie ukrywam, że czekam na ciąg dalszy.

_______________
Jarosław Sokół, Czas honoru. Przed burzą, Zwierciadło, Warszawa 2011, s. 405

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

wtorek, 12 marca 2013

"Wypędzone" Helene Plüschke, Ursula Pless-Damm, Esther Gräfin von Schwerin

Na książkę "Wypędzone" składają się dzienniki oraz wspomnienia trzech niemieckich kobiet: Helene Plüschke, Ursuli Pless-Damm, Esther Gräfin von Schwerin, które przeżył końcówkę II wojny światowej oraz były świadkami i odbiorcami okrutnego i brutalnego zachowania, zemsty zwycięzców i ostatecznego pognębienia niemieckich jednostek, najsłabszych i najmniej znaczących w korowodzie ludzi odpowiedzialnych za bestialstwo podczas tejże wojny. 

Kobiety te pochodziły z różnych stron,środowisk i warstw społecznych.  Każda z nich miała inne wykształcenie, doświadczenia, światopogląd czy hierarchie wartości. Różniło je niemal wszystko, połączyły traumatyczne przeżycia. Helene Plüschke niespełna czterdziestoletnia matka pięciorga  małych dzieci pochodziła z Dolnego Śląska z Striegau (Strzegomia), gdzie od pokoleń żyła jej rodzina.  "Dziennik Śląski" Helene Plüschke rozpoczyna się 18 października 1944 roku. Wpisy są bardzo emocjonalne. Czytamy w nich o zbiorowych egzekucjach, gwałtach, pobiciach, masowych ucieczkach całych rodzin, skazanie na łaskę i niełaskę silniejszych. Jest również zapisem heroicznej walki matki o życie i dobro swych dzieci.

Ursula Pless-Damm to młoda, zaledwie 26- letnia mężatka pochodząca z Glowitz (Główczyce) na Pomorzu. W marcu 1945 roku, w kilka dni po wkroczeniu do miejscowości wojsk sowieckich, została wraz z innymi kobietami wywieziona w nieznanym kierunku. Sześć miesięcy później udało jej się nielegalnie wyjechać do Niemiec. Z jej pamiętnika dowiadujemy się o nienawistnym traktowaniu przez niektórych Polaków, o wiecznym strachu, głodzie, bólu i niepewności o swój los. 
Z kolei Esther Gräfin von Schwerin pochodziła z niemieckiego rodu szlacheckiego von Hohental. Mieszkała w rodzinnym majątku we wschodniopruskim Wildenhoffie (Dzikowie Iławeckim) na Mazurach. Swoje wspomnienia spisała w ostatnich latach życia. Poznajemy jej brawurową ucieczkę na zachód. 


Więcej na blogu

"Skrawek nieba" Janina David

Książki o tematyce obozowej, tragizmu i okropieństwa Holokaustu i II wojny światowej to bardzo trudna lektura nacechowana potężnym ładunkiem emocjonalnym, a staje się jeszcze trudniejsza kiedy poznajemy historię z perspektywy dziecka, jego oczami, jego niedoświadczeniem i ufnością do otaczającego świata.

"Skrawek nieba" należy do tej grupy książek, które rozrywają serce, szarpią emocje i zmuszają do refleksji jeszcze długo po zakończeniu czytania.

"Skrawek nieba" to historia Janiny Dawidowicz, małej rezolutnej dziewczynki, która wraz z rodzicami i ulubioną nianią Stefą mieszkała w Kaliszu. Wychowywała się w żydowskim domu, w którym nigdy niczego nie brakowało a nawet można było pozwolić sobie na wszelkie zbytki i kaprysy.
To spokojne, dostatnie życie zmienia się wraz z wkroczeniem Niemców do Polski i wybuchem wojny. Rodzina Dawidowiczów próbuje ratować się ucieczką do Warszawy. Niestety, nie znaleźli oczekiwanego, bezpiecznego schronienia.  Przeprowadzka do getta, bieda, głód, choroby, cierpienia, prześladowani, bezustanny strach stają się od tej pory codziennością małej Jasi i jej rodziny.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udaje się umieścić Janinę po aryjskiej stronie. Początkowo mieszka u zaprzyjaźnionej rodziny, lecz jej tożsamość zostaje odkryta i musi uciekać ponownie. Trafia do klasztoru a potem do katolickiego sierocińca.



Więcej na blogu 

poniedziałek, 11 marca 2013

Czas honoru - Jarosław Sokół


"Czas honoru” Jarosława Sokoła to książka, którą od dnia ukazania się w księgarniach chciałam przeczytać. Nie, nie oglądałam serialu i pewnie nie obejrzę, ale literatura przesiąknięta patriotyzmem, która nie opluwa polskości i naszego narodu, zawsze znajdzie do mnie drogę. A tak właśnie spodziewałam się znaleźć „Czas honoru”.  Nie czytałam  beletrystyki, która opowiadałaby o walce polskich żołnierzy z okupantem, pomijam tutaj „Czterech pancernych i psa” z wiadomych powodów.

Bronek, Janek, Michał i Władek. Arystokrata, syn rzemieślnika, dzieci lekarki i wojskowego. Różne charaktery i różne uzdolnienia. Cała czwórka trafia do Anglii, gdzie są szkoleni na skoczków, którzy zrzuceni do Polski mają pomagać ruchowi oporu w Ojczyźnie. Jako Cichociemni zasilają szeregi AK i  pomagają rodakom w walce z okupantem. Dla Polaków są cenni niczym złoto, dla Niemców stanowią ogromne zagrożenie. Ich niezwykłe przygody, nie ukrywam, że czasami wydające się zbiegiem nieprawdopodobnych okoliczności, opisane są w sposób niezwykle wciągający, bez zbędnego patosu i tanich, emocjonalnych chwytów.
Opowieść o tamtych czasach, gdzie honor i Ojczyzn coś znaczyły, bardzo mi się podobała i życzyłabym sobie więcej takich powieści o nas Polakach dla nas Polaków. Jako, że nie mam porównania do innych książek, poza wspomnianymi już „Czterema pancernymi”, za którymi wiadomo jak ideologia stoi (ale ktorych, przyznaję, czytałam wielokrotnie), nie mogę napisać inaczej. Nie jest to powieść lepsza, czy gorsza w swoim gatunku, bo jest na razie jedyna.
„Czas honoru” to książka, która jest dobrze osadzona historycznie, wśród fikcyjnych osób i zdarzeń znajdziemy prawdziwe nazwiska i echa prawdziwych wojennych historii. Trochę dłużyła mi się opowieść aż do zrzutu grupy przyjaciół do Polski, ale z drugiej strony mogłam poznać ich historie i zrozumieć późniejsze motywy postepowania. Doceniam jednak to, że był to także pretekst, aby wspomnieć na przykład o o Starobielsku i Ostaszkowie, a także, aby napisać wprost o nienawiści Ukraińców do Polaków czy kulisach tworzenia Polskich Sił Zbrojnych w Wielkiej Brytanii.
Bohaterowie nie są czarno-biali. Wśród Polaków znajdziemy tych odważnych, honorowych, a także kolaborantów, których wyznacznikiem działania była dbałość o własną kieszeń i chęć przeżycia za wszelka cenę, a raczej cenę innych żyć, które z łatwością mogli poświęcić. Niemcy zobrazowani są podobnie. Mamy typowych karierowiczów,  także takich, którzy niepozbawieni są ludzkich słabości oraz tych, którzy chcą ta wojnę po prostu przetrwać.

Książka napisana jest językiem nieco uwspółcześnionym, ale o dziwo – nie raziło mnie to tym razem. Być może dzięki temu po lekturę sięgną chętnie i młodsi czytelnicy, a także osoby, które historią się nie pasjonują. Są pewne nieścisłości, jakieś literackie potknięcia, ale z powodu wymowy „Czasu honoru” jestem gotowa na nie przymknąć oko.

„Czas honoru” wciąga. Po połowie książki warczałam na wszystko, co utrudniało mi lekturę, ignorowałam głód i pragnienie, aby tylko nie uronić słowa, aby jak najszybciej dowiedzieć się, co stało się dalej. Kibicowałam całej czwórce aż do ostatniej strony. I tu mogłabym popsioczyć na zakończenie, ale też tego nie uczynię. Tak – nie zadowala, ewidentnie sugeruje, że będzie ciąg dalszy. U mnie ten ciąg dalszy jednak stoi na półce i zaraz po niego sięgam.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

środa, 6 marca 2013

Chłopiec z Salskich Stepów - Igor Newerly



Majdanek 1943 rok. W baraku tyfusowym leży ciężko chory Igor, który marzy jedynie o cukrze. Za jedną kostkę jest w stanie oddać wiele pajd chleba, które przechowywał na czarną godzinę. Do nieuczciwej wymiany doszłoby, gdyby nie nieznajomy z górnego siennika, który nie pozwolił na taką niesprawiedliwość. Numer 3569, Wowa, „Ruski Doktor”, tajemniczy osobnik, który nie lubi o sobie opowiadać, a do którego ludzie lgną jak do miodu, przynosząc mu różne dowody sympatii. To właśnie on ratuje po raz kolejny Igora, zabierając go do Bloku Czternastego w charakterze pisarza. Tam ma szansę przeżyć. I tak rodzi się wielka, głęboka przyjaźń. Kim jest „Ruski Doktor”, noszący na piersi literę „P” sugerującą, że jest Polakiem, ale nie mówi dobrze po polsku, nie zna też Roty, ani Warszawianki? Po kilku miesiącach znajomości Wowa decyduje się opowiedzieć Igorowi historię swojego życia. Opowiada, jak z chłopca z Salskich Stepów dręczonego głodem nauki zmienia się w „bezprizornego”- wychowanka ulicy. Łut szczęścia powoduje, że dostaje się do domu wychowawczego Niny Pietrownej, dzięki której zdobywa wyksztalcenie, a potem pracę. Zdanie po zdaniu przybliża nas do wyjaśnienia, jak to się stało, że znalazł się na Majdanku. Poznajemy Kiczkajłę, Lońkę i „Klukwę jagodę charoszają”. Dalsze losy bohaterów łączą się aż do obozu w Oświęcimiu, gdzie  w 1944 roku Diergaczew decyduje się na dołączenie do transportu osób cierpiących na malarię. I tak się kończy książka...

Szczęśliwie na jej końcu znajdziemy między innymi „Prawdziwe przygody autora i bohaterów tej książki”, gdzie Igor Newerly wyjaśnia genezę powstania „Chłopca z Salskich Stepów”. Wyjaśnia, że prawdziwe nazwisko bohatera Włodzimierza Iljicza Diegtiariewa zmienił na Włodzimierza Łukicza Diergaczowa, aby nie było skojarzeń z Leninem, ponieważ „Przypadkowa zbieżność imion mogłaby czytelnikowi sugerować, że autor zrobił to specjalnie i nie bez powodu zaznaczył takie podobieństwo”.  Jeden z moich ulubionych bohaterów – Kiczkajło- niestety jest postacią fikcyjną, którą autor stworzył, ponieważ w meandrach pamięci znalazł, że główny bohater po ucieczce z obozu był pielęgnowany przez mężczyznę ogromnego wzrostu. Newerly, pochodzący z Białowieży, uczynił go członkiem faktycznie istniejącego „leśnego rodu Kiczkajłłów, którzy byli, są i będą w Białowieży, póki puszcza szumi”.  Wyjaśnia również, że Diegtiariew wcale nie ukrywał się na Kurpiach, ani nigdy nie poznał Heleny Grzelakowej. Faktycznie było to u wdowy z dwójką dzieci, ale w innym miejscu. Prawdziwa bohaterka nazywała się Adela Narowska i dane było Newerlemu poznać ją w przyszłości.
Igor Newerly przez wiele lat sądził, że jego przyjacielowi nie udało się przeżyć. Dopiero w 1957 roku spotykają się ponownie. Newerly pisze, że „Chłopiec z Salskich Stepów” przysłużył się Diegtariewowi, który za rządów Stalina był szykanowany jako były więzień niemieckich obozów. Dzięki tej książce jego imię zostało nieco oczyszczone.

Nie da się ukryć, że książka w zamiarze była napisana dla młodszych czytelników, to się wyczuwa w użytym języku, skrótach myślowych, prostszych opisach. Część obozowa została jednak opisana bardzo dobrze, przemawia do wyobraźni, a jednocześnie opisy nie przerażają. Mimo trudnego tematu, to ciepła, żywa opowieść, w której akcja toczy się wartko, postacie są wyraziste i pełnokrwiste. Część tocząca się w domu wychowawczym nosi znamiona ducha korczakowskiego, wszak Newerly nie tylko był sekretarzem Janusza Korczaka, ale później przejął od niego "Mały Przegląd", który redagował aż do wybuchu wojny. Jednakże nie mogę przymknąć oczu na to, że pewne fakty zostały przemilczane, niedopowiedziane, a  pewne rzeczy zasugerowane w sposób niezgodny z prawdą historyczną. Nie mnie wyrokować, czy książka została napisana tak, bo inaczej nie przeszłaby przez cenzurę, czy odzwierciedla prawdziwe lewicowe odczucia i przekonania autora. Jako książka bazująca na biografii Włodzimierza Iljicza Diegtiariewa podobała mi się i  z chęcią sięgnę po “Leśne morze” tego autora.



Zdania napisane kursywą są cytatami pochodzącymi z książki. 

_______________
Igor Newerly, Chłopiec z Salskich Stepów, Świat Książki, Warszawa 2010, s. 222.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

wtorek, 5 marca 2013

Teodor Parnicki "Opowiadania"


Wyd. Instytut Wydawniczy PAX, 1958

Czy lubię opowiadania? Lubię. A książki historyczne? A i owszem! A jeśli mają w sobie jeszcze coś z baśni..? Jak najbardziej! Od dziś jednak mogę stwierdzić jeszcze jedno - lubię krótkie formy Teodora Parnickiego. Bardzo!

Zanim jednak opiszę, czym urzekł mnie autor, opowiem wam nieco o tym, co znaleźć można w powyższym zbiorku. Otóż T. Parnicki przenosi nas w przeróżne miejsca. Podróż historyczną rozpoczniemy od starożytnego Egiptu, poprzez Maroko, Hiszpanię, Francję, Włochy, aż po Wielką Brytanię i Szkocję. Czas także się zmienia: od starożytności po wiek XVII, a więc rozpiętość wielka. Tym opowiadania się różnią. Łączy je natomiast tematyka. Wszystkie bowiem nawiązują do wielkich bitew, które zmieniły losy kraju, Europy lub świata. Nie martwcie się, Parnicki nie opisuje nam w szczegółach przebiegu samych walk. O nie. On skupia się na tym, co je poprzedza. Dzień, noc, ranek, godzina przed walką... Ukazuje nam, co może rodzić się wtedy w głowach przywódców, napastników, rycerzy, zdrajców. Czym się kierują i co przeżywają.

Ciąg dalszy na MOIM BLOGU


sobota, 2 marca 2013

Trzy młode pieśni - Elżbieta Cherezińska


Czwarta odsłona historii „Północnej drogi”. Tej samej historii, ale opowiedzianej z innej strony. Tym razem opowiadają nam ją Gudrun i Bjorn - dzieci Sigrun oraz  Ragnar – najmłodszy syn Halderd. Czy czytanie o tych samych wydarzeniach, znanych nam z poprzednich części, może nudzić? Absolutnie nie. Nie, jeśli pisze o tym Cherezińska, odsłaniając nam nowe tajemnice, nowe punkty widzenia. Wszystko nabiera wyraźnego kształtu, przejrzystości, mamy pełny obraz i rozumiemy już wszystko.

Pierwsze dwa tomy sagi skradły moje serce, porwały gdzieś daleko na północ, gdzie latem trawa się zieleni na fiordach, a morze wściekle rozbija się o skały, a zima wszystko spowite jest białym, śnieżnym całunem i czeka na pierwszy podmuch wiosny, kiedy życiodajne soki budzą przyrodę do życia, a krew zaczyna szybciej krążyć w żyłach i wzywać na morze. Trzeci tom wprawił moje serce w niepokój, nie chciałam czytać o unicestwieniu tego wspaniałego kraju wikingów, cieszyłam się, że chrześcijaństwo dopiero kiełkuje na tej ziemi i w sercach jej mieszkańców, nie pozbawiając ich ducha północy. Czwarty tom cieszył mnie ogromnie, znowu chciałam przenieść się do Namson, słyszeć wycie wiatru i czuć jego zapach, łowić uchem śpiew rogu i biegnąć na przystań, aby powitać wojowników, ale czułam ogromny żal, że będę musiała rozstać się z bohaterami, z którymi się zżyłam.

Norweskie fiordy - źródło 
Nie, nie będę pisać o losach Bjorna, Ragnara i Gudrun. Jeśli ktoś czytał poprzednie tomy, to te losy zna, ale napisze przekornie, że ich nie zna. Niech młodzi sami opowiedzą, a raczej –wyśpiewają, kolejne strofy swej pieśni życia. Niech się spełni przepowiednia. Ragnarök. Przeznaczenie bogów.
Najważniejsze jest to, że znowu będzie nam dane wejść do tego świata. Będziemy mogli spotkać młodego niedźwiadka Bjorna, w którego żyłach płynie krew potężnego Regina i któremu trudno będzie wyjść z cienia ojca. Zajrzymy w oczy i w duszę jarlowskiej córki – Gudrun, dla której całym światem jest jej brat Bjorn i która chce być jego Walkirią. Spotkamy też Ragnara, sokoła, szóstego syna Halderd. Małego, milczącego, obcego, o duszy spowitej mrokiem.  Ich losy porywają, czasami ciskają o skały, nie pozwalają odetchnąć. Finał zaś jest taki, ze zostawił mnie rozdartą pomiędzy niedowierzaniem, wściekłością i zrozumieniem. Prawdziwy majstersztyk. Chciałabym krzyknąć, że chce więcej, ale z drugiej strony wiem, że tak jest dobrze, że nie ma sensu mówić dalej. Najwyżej możemy szeptać sobie w głowie i w myślach podczas tych dni, kiedy wiatr wyje za oknem, a śnieg tańczy na szybach, dopowiadając po cichu dalsze losy Bjorna, Gudrun i Ragnara. Niech mamy o czym myśleć i fantazjować.
Norweskie fiordy - źródło 

Czwarta część sagi jeszcze raz potwierdza niezwykły talent Elżbiety Cherezińskiej. Tym razem nie jest tak, że kolejny tom jest słabszy od poprzedniego, każdy jest po prosty inny, a ostatni czyta się wybornie. Niesamowita wyobraźnia literacka, dbałość o szczegóły historyczne, znajomość sag i legend nordyckich – to wszystko znajdziemy w „Trzech młodych pieśniach”.
Z przyjemnością czytałam o podopiecznych Odyna – berserkach. Po raz pierwszy z mgły historii wyłonił się, dla mnie zrozumiały, ich pełnokrwisty obraz. Na temat samych berserków niewiele wiadomo, dawne historie obrosły legendami i mitami, nie wiemy nawet kim byli i czy w ogóle istnieli. W książce Cherezińskiej są jak najbardziej żywi, straszni, okrutni i bardzo przekonywujący. Na stronach „Trzech młodych pieśni” pojawia się również najpiękniejsza z bogiń – Freya, pędząca w swym rydwanie zaprzężonym w białe koty, okrutna równie jak piękna. Pomiędzy słowami książki zaśmieje się złotym śmiechem. Wreszcie też, jako kobieta, mogłam przeniknąć za mury twierdzy Jomsborczyków, ukrytego za podwójną bramą, wyłącznie męskiego świata prawdziwych wikingów, który prawdopodobnie istniał gdzieś w okolicach wyspy Wolin.

pogrzeb wikinga - źródło
„Trzy młode pieśni” to wspaniała próba przedstawienia życia wikingów w połączeniu z ich wierzeniami i wciąż żywymi legendami. Historia jest dynamiczna, zaskakująca. Wszystko napisane bardzo lekkim, ale niezwykle sugestywnym piórem, co sprawia, że całość czyta się z niezwykłą łatwością mimo naszpikowania jej symbolami i wieloznacznością.
Kiedy zamknęłam książkę wydawało mi się, że na ustach wciąż czuję ślad słonego wiatru, a jego ostatni podmuch gdzieś tańczy jeszcze miedzy moimi włosami. I to już naprawdę koniec? Czuję się trochę jak zachwycona miłosnym aktem, ale porzucona kochanka. Tak, jest smutek i jest żal, chociaż wiem, że bohaterowie całej tetralogii zostaną ze mną, w moich myślach. Ale to nie koniec. Ta książka rozbudza tylko apetyt, aby wgryźć się w nordyckie sagi, gościć częściej u siebie Odyna i Freyę, co też zamierzam uczynić.


_________________

Elżbieta Cherezińska, Trzy młode pieśni, Wydawnictwo Zysk i S-ka, 2012, s. 621.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika.


piątek, 1 marca 2013

Zdążyć przed panem bogiem. Hipnoza. Biała Maria - Hanna Krall

Posłaliśmy w czterdziestym drugim kolegę, Zygmunta, żeby zorientował się, co się dzieje z transportami. Pojechał z kolejarzami z Dworca Gdańskiego. W Sokołowie powiedzieli mu, że linia się rozdwaja, jedna bocznica idzie do Treblinki, codziennie jedzie tam pociąg towarowy załadowany ludźmi i wraca pusty, żywności nie dowozi. - relacjonuje Marek Edelman, zastępca Komendanta, Mordechaja Anielewicza, dowódcy Powstania w Getcie Warszawskim. Na pytanie Hanny Krall: Dlaczego wyznaczyliście właśnie ten dzień (na rozpoczęcie powstania) - dziewiętnasty kwietnia? Edelman odpowiada: Nie my go wyznaczyliśmy. To Niemcy. Tego dnia miała rozpocząć się likwidacja getta.
We wstrząsającym wywiadzie-reportażu Zdążyć przed Panem Bogiem Hanna Krall pyta o przesłanki, które zdecydowały o wybuchu powstania. Jak wykazały badania przeprowadzane w szpitalach w getcie (Choroba głodowa. Badania kliniczne nad głodem wykonane w getcie warszawskim w 1942 roku) były trzy stopnie choroby głodowej; I stopień to coś w rodzaju chudnięcia na zdrowie, jakie obserwuje się na wczasach odchudzających; II stopień to już głód znany z ulic getta, III stopień to postać charłactwa głodowego, stan ten jest przedśmiertny, charakteryzuje się nieodwracalnym wyniszczeniem i kurczeniem organów wewnętrznych. Ci, którzy nie umarli z głodu, byli codziennie wywożeni do Treblinki (KL Treblinka była drugim po KL Auschwitz-Birkenau pod względem liczby ofiar). Edelman wspominał o dziwnej ciszy w zagranicznych mediach na temat Holokaustu, a sprawa przedstawiała się tak, że Londyn nie wierzył w raporty. ŻOB (Żydowska Organizacja Bojowa) zorganizowała ostatni zryw zbrojny, który miał nazistom pokazać jak można umierać z honorem; Chodziło tylko o wybór sposobu umierania, dodaje Edelman. Marek Edelman był jednym z nielicznych, którzy przeżyli. Tych ocalonych można na palcach policzyć. Z grozą, koszmarem getta, gdzie porządek historyczny okazuje się tylko porządkiem umierania, konfrontuje Krall powojenne życie Bohatera. Edelman jako kardiolog ratował, przedłużał ludziom życie. Współpraca z Profesorem przyniosła nowatorskie rozwiązania w dziedzinie kardiochirurgii. Liczyło się każde życie. W tym wydaniu obok Zdążyć przed Panem Bogiem czytelnik dostaje także fragmenty Hipnozy, w których autorka pokazuje, że Ocaleni muszą zmagać się z dramatem poczucia winy właśnie przez to, że przeżyli, jako jedyni z rodziny, z kilkutysięcznego miasteczka. Biała Maria to już inny ciężar gatunkowy. Poniekąd nawiązuje do splatanych losów Żydów, Polaków i Niemców, a także jak w jednym z wywiadów przyznaje Krall, dopina watki z wcześniejszych książek. Jednym z bohaterów Białej Marii jest Krzysztof Piesiewicz, wspaniały scenarzysta, postać publiczna. Krall unika tabloidyzacji jego postaci. Tym bardziej warto. Z początku myślałam, że postacie są wymyślone przez autorkę, ale każda jest "udokumentowana"; w książce pojawiają się zdjęcia. Nie są to zdjęcia osób, Krall nie uprawia zawodu portrecisty. Zdjęcia przedstawiają przedmioty martwe, miejsca. Myślę, że to bardzo Krallowskie, takie pokazywanie człowieka i jego losu "poprzez", osłoniętego, nie wprost.
Zapraszam do mojego bloga: Książka na półce i sprawy domowe.

Arturo Perez-Reverte "Kapitan Alatriste"


Arturo Perez-Reverte "Kapitan Alatriste"
Cykl: "Przygody kapitana Alatriste", cz. 1
Wydawnictwo: Muza


Wstyd się przyznać, ale to chyba pierwsza moja tego rodzaju lektura. Powieść płaszcza i szpady. Hiszpania XVII wieku, dzielni rycerze walczący za ojczyznę, po licznych wojnach muszą zarabiać na życie potyczkami i pojedynkami, do których wynajmują ich bardziej majętni hiszpańscy szlachcie. Jednym z płatnych zabójców jest nasz tytułowy kapitan Diego Alatriste. Kto sądzi jednak, że człowiek ten wykonuje swoje powinności z czystym sumieniem i bez zastanowienia, grubo się myli...

W pierwszej książce z cyklu "Przygody kapitana Alatriste" główny bohater otrzymuje dziwne i niepokojące zadanie. Tajemniczy ludzie w maskach żądają od niego wykradzenia wszelkich dokumentów, które przewozić ma dwóch rzekomych angielskich szlachciców na koniach. Prośba jednego z nich, by nie zabijać, lecz ledwie drasnąć, co by wyglądało na napad rabunkowy, po odejściu jednego z zamaskowanych przeradza się w żądanie zabicia obu podróżnych. A rozkaz ten wydaje inkwizytor. Czy to potyczka religijna, czy też polityczna? A może jedno i drugie? Alatriste nie mały ma orzech do zgryzienia... I nie podejrzewa nawet, w jakie kłopoty się pakuje. W skrócie rzecz ujmując: rzeczonej nocy, kiedy (wraz z innym wynajętym opryszkiem) przychodzi mu stanąć twarzą w twarz z podróżnymi, kapitan party przeczuciem, że zabicie tych dwojga byłoby wielkim błędem, puszcza ich wolno. Ba, mało tego! udziela im schronienia przed tym drugim! Tu rozpoczyna się prawdziwa tragedia, gdyż Alatriste staje między młotem a kowadłem - między najbliższymi króla Hiszpanii a następcą korony brytyjskiej (którego tej nocy uratował), który incognito przybył, by rękę siostry króla zaskarbić. Intryga goni więc intrygę, a kapitana czeka wiele dni trwogi o własne życie, sądy, więzienia i liczne potyczki na szpady.

Ciąg dalszy na MOIM BLOGU

Pozdrawiam!
Paideia