poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Zamordowana królowa - Maurice Druon


Z ogromną przyjemnością zabrałam się za lekturę drugiego tomu z cyklu „Królowie przeklęci”, posmakowałam już pióra Maurice’a Druona i wiedziałam, że czeka mnie prawdziwa historyczna uczta. „Zamordowana królowa” zaczyna się dokładnie tam, gdzie kończy się tom pierwszy. Po śmierci Filipa Pięknego na tron wkracza jego pierworodny syn – Ludwik X, z racji swojego chwiejnego, egocentrycznego i wybuchowego charakteru zwany Kłótliwym. Nie jest to władca, jakiego mogłaby wymarzyć sobie Francja, przyzwyczajona do ciężkiej i pewnej ręki poprzedniego władcy. Ludwik w niczym nie przypomina swojego ojca, a główną sprawą, która zaprząta jego umysł nie jest jego królestwo, a urażona duma z powodu zdrady jego małżonki Małgorzaty.

Francja rządzą praktycznie Karol de Valois i Enguerrand de Marigny, którzy są wzajemnymi wrogami. Wykorzystują oni fakt, że marionetkowy król najbardziej na świecie pragnie unieważnić małżeństwo z Małgorzatą Burgundzką i pojąć za żonę Klemencje Węgierską. Wokół tych dworskich rozgrywek toczy się właśnie akcja „Zamordowanej królowej”. Wszak każdy pragnie dzierżyć w ręce władzę i upłynnia granicę pomiędzy dobrem a złem, pomiędzy tym, co istotne dla Francji, a własną korzyścią.

Maurice Druon jak zwykle nie tylko doskonale oddaje tło historyczne, ale pięknie nakreśla tło obyczajowe, pokazuje świat bankierów, drobnej szlachty, także na tle panującego w tym czasie głodu.
Bohaterowie „Zamordowanej królowej” nie są papierowi, Druon potrafi nakreślić jasne, wyraziste sylwetki, które na długo zapadają w pamięć. Miło również było poznać losy drugoplanowych postaci, takich na przykład jak Guccio Lombardi.

Czuję się więcej niż usatysfakcjonowa, Maurice Druon ma fantastyczne pióro, dzięki któremu opowieść historyczna zmienia się w fascynujacą książkę sensacyjno-przygodową, którą czyta się prawie na bezdechu.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

sobota, 27 kwietnia 2013

Bunkier - Chaim Icel Goldstein


„Bunkier” Goldsteina nie jest łatwą książką, nie tylko dlatego, że jest kolejnym świadectwem Zagłady, ale również dlatego, że porusza niewygodne i niemiłe kwestie dla nas, Polaków. Opowieść zaczyna się w ostatnich dniach Powstania Warszawskiego, kiedy to siedmiu Żydów biorących udział w walce z niemieckim okupantem szykuje sobie kryjówkę na nadchodzące dni. Ischak, Daniel, Samek, Ignac, Jechezkiel, Chana i autor Chaim Icel Goldstein pochodzili z różnych części Polski, Belgii i Francji, należeli do różnych warstw społecznych i mieli różne poglądy polityczne. Połączył ich strach przed wykryciem i chęć przeżycia. Byli to jedni z nielicznych, którzy przeżyli obozy koncentracyjne, getta i samo Powstanie Warszawskie. W zniszczonym mieście, w zrujnowanej walkami kamienicy, wykopali bunkier, który połączyli tunelem z kanałami. To dawało im chociaż nadzieję, że uda im się przetrwać do ukończenia walk i wyzwolenia przez Armię Czerwoną.
Niestety nie odbyło się to tak szybko, jak się spodziewano, bo Armia Czerwona czekała, kilka dni przeobraziło się w kilka miesięcy spędzonych w izolacji od świata zewnętrznego, w strachu przed wykryciem, o głodzie i chłodzie, mając za towarzystwo plagę much, a później szczurów.

Czytaj dalej...

piątek, 26 kwietnia 2013

Stacja Treblinka - Richard Glazar


Treblinka. Tylko 400 na 600 metrów ogrodzonego terenu pochłonęło około 700-900 tysięcy ludzkich istnień. I to tylko w ciągu 13 miesięcy istnienia obozu. To nie był obóz pracy. To był obóz zagłady. SS-Sonderkommando Treblinka, tak brzmiała jego oficjalna nazwa. Tam napływały transporty z Czech - dosyć eleganckie wagony osobowe. Także zamożne transporty z Grecji i Bałkanów oraz bydlęce wagony z Rosji i Polski, w tym z likwidowanego getta warszawskiego.

Z czeskiego Terezina, z getta Theresienstadt  do Treblinki trafił i Richard Glazar, czeski Żyd. Miał niebywałe szczęście, ponieważ zazwyczaj z kilkutysięcznego transportu przeżywało kilka osób, czasami tylko jedna. To jednak na nim spoczęło łaskawe oko esesmana i został oddelegowany do pracy w magazynie. Tam sortowano, przeszukiwano i pakowano rzeczy, które zostały po Żydach, którzy trafili od razu do komory gazowej.
„Stacja Treblinka” ukazała się w serii „Żydzi polscy”, a jako że autor jest Czechem, wydawca proponuje, aby w przypadku tej książki tematykę serii definiować jako „Żydzi a Polska, na terenie której stała się dokonana przez Niemców Zagłada”. Niewątpliwie jest to ważne świadectwo, przecież z Treblinki nikt nie miał prawa ocaleć. Kilkudziesięciu osobom to się jednak udało i mogli świadczyć, wiele lat po wojnie, przeciwko tym, którzy byli ich katami. Ja jednak mam wrażenie, że o polskich Żydach, Polakach i samej Polsce jest tam niewiele.

Jakość życia w Treblince zależała od ilości, wielkości i zamożności transportów. Bywały dni i tygodnie, kiedy każdy jadł do woli, palił najlepsze papierosy, codziennie zmieniał ubranie, a brudne wyrzucał do tak zwanego chłamu, a bywały i takie, kiedy jadło się wodę z obierkami, a każdy kawałek chleba był zazdrośnie strzeżony. Bywały noce, kiedy sypiano w eleganckich piżamach, ale bywały też takie, kiedy ubrania żyły swoim życiem podczas inwazji wesz i epidemii tyfusu.
Autor opowiada nam o codziennym życiu w Treblince, o życiu tych, którym dano było przeżyć, lub jak mówili oni, być martwym już za życia, byli bowiem świadkami jak tysiące maszerowały prosto do gazu. Jeszcze na powitanie ofiarowano im chwile złudzenia, dobrze utrzymane alejki żwirowe, atrapę stacji, ale później już kierowano przez Schlauch do łaźni, gdzie ich truto, lub do lazaretu, gdzie zabijano ich jednym strzałem.

Treblinka była jak wielkie przedsiębiorstwo, które odzyskiwało z transportów co tylko się dało. Nie wszystko oczywiście trafiało do Niemiec, część znikała w przepastnych kieszeniach esesmanów i tych ocalonych z transportów.
Esesmani zyskiwali wiele, nie było to tylko dodatkowe jedzenie, ale ubrania, futra dla żon, bielizna, masa pieniędzy, także złoto i brylanty. Więźniowie nie nosili pasiaków, a normalne ubrania, mimo wszystko jedli więcej i lepiej, niż w innych obozach. Korupcja kwitła tam jak w żadnym innym obozie. Treblinka była rajem dla przemytników, którzy za kawałek chleba, pęto kiełbasy i flaszkę wódki mogli dostać złoty zegarek, pierścionek lub wiele tysięcy polskich złotych.
To wokół pieniędzy, ubrań, butów toczy się opowieść Grazera. Rozumiem, że w takiej rzeczywistości przyszło mu żyć, ale czułam się nieco zszokowana. Także emocjami, tymi negatywnymi skierowanymi głównie do ich katów i tymi pozytywnymi, skierowanymi głównie do czeskich towarzyszy niedoli. Wszelkie opisy przychodzących transportów, wzmianki o mordach wydawały mi się niemal wyprane z emocji. A to bolało. I te brylanty w pierścionkach żon dwóch ocalałych z Treblinki. Zszokowało mnie to.

Po powstaniu w Treblince  z 2 sierpnia 1943 roku uszło z życiem tylko kilkudziesięciu więźniów. Wśród nich Richard Glazar, który przybrał podczas ucieczki inne nazwisko. Doceniam ważność świadectwa, które złożył pisząc „Stację Treblinkę”, ale jako czytelnik myślę, że jest w niej dużo ogółów, autor jakby prześlizgiwał się po tematach i muszę przyznać, że wśród wszystkich książek, które przeczytałam o tej tematyce, ta akurat plasuje się gdzieś pośrodku.

czwartek, 25 kwietnia 2013

Śmiech Afrodyty – Peter Green

Peter Green
Śmiech Afrodyty
(The Laughter of Aphrodite)
tłum. Cecylia Wojewoda
Czytelnik, 1969, s. 432
„Na szczycie wielkiej, czarnej, liczącej dwa tysiące stóp skały, nawisłej nad Koryntem z miną śpiącego tytana, stałam bogom podobna, z wiatrem we włosach i całą Grecją pod moimi stopami. Na północy, daleko, połyskując śniegiem swych szczytów, wyrastały Helikon i Parnas. Tam przy wezbranych, śpiewających wodach, w krystalicznym powietrzu miały swoją siedzibę Muzy; tam nad Delfami krążyły orły lecąc do proroczego kamienia – pępka świata.” (s. 227)
Czasem, czytając jakąś książkę, natrafiamy na cytat, krótki wers, wspomnienie o innym twórcy. Niekiedy jest to wzmianka tak sugestywna, że pragniemy poznać tego twórcę bliżej, jako człowieka i jako pisarza czy poetę. Tak miałam podczas czytania Judy nieznanego, gdzie zacytowany fragment wiersza Safony skłonił mnie do bliższego zaznajomienia się z jej życiem, zwłaszcza że na półce czekał od pewnego czasu Śmiech Afrodyty.
Safona – najsławniejsza poetka starożytności, żyjąca na przełomie VII i VI wieku p.n.e., matka i kochanka poezji lirycznej, natchniona i trzeźwa jednocześnie, pełna wdzięku i kobiecości. Mało się zachowało materiałów o niej i niewiele fragmentów jej wierszy. Z dostępnych strzępów zbudował Green piękną i bardzo ciekawą powieść, zręcznie wplatając fikcję w nieliczne fakty i budując obraz wrażliwej kobiety, poetki, kochanki i matki na tle dawnej Grecji, uzupełniając ją posłowiem, kalendarium i tablicą genealogiczną.


Więcej na blogu.

niedziela, 21 kwietnia 2013

Taniec czarownic - Jessica Gregson


Jessica Gregson wpadła na pomysł napisania powieści snującej się wokół wydarzeń w węgierskiej wsi Nagyrév podczas lektury encyklopedii seryjnych zabójców. Tam w latach 1914-1929 grupa kobiet zamordowała około 45-300 ludzi, głównie mężczyzn. Co do dokładnej liczby nie ma zgody. Wydaje się, że to niemożliwe, aby nikt nie zauważył nagłych zgonów takiej liczby osób przez tyle lat, ale można to wytłumaczyć tym, że była to mała, zagubiona w węgierskiej puszcie, wioska, niemal odcięta od zewnętrznego świata. Za całą sprawą stały dwie kobiety: Julia Fazekas oraz Susi Olah, które świadczyły swoje usługi jako akuszerki, ale także podobno jako czarownice. W finale tej sprawy osiem kobiet z tejże wioski zostaje powieszonych. Autorka zmienia w „Tańcu czarownic” nazwę wsi oraz imiona głównych bohaterek, a fakty miesza z fikcją literacką. Napomknę tylko, że znowu znowu dziwnie przetłumaczono tytuł, bo w oryginale brzmi on „The Angel Makers”. Zdaję sobie sprawę, że „Fabrykantki aniołów” nie brzmią zbyt dobrze i może nie oddają dobrze gry słów, ale „Taniec czarownic”?

Jessica Gregson zaczyna swoją opowieść w 1914 roku, a więc u progu pierwszej wojny światowej i zabiera nas do wioski, gdzie mieszka czternastoletnia Sari Arana, która właśnie straciła swojego ojca. Jej ojciec był kimś w rodzaju znachora i mędrca, cieszył się 
Zbrodniarki z Nagyrev przed sądem - źródło 
 wielkim poważaniem. Niestety ów szacunek nie przeszedł na córkę. Jej matka zmarła przy jej porodzie, a ona sama miała odziedziczyć zdolności po ojcu, oprószone dodatkowo magicznymi zdolnościami, co kobiecie nie przynosiło zaszczytu, wręcz przeciwnie. Sari była dziewczyną „nowoczesną” na owe czasy, nie tylko umiała czytać i pisać po węgiersku, ale dodatkowo posługiwała się dobrze niemieckim. Jej ulubioną książką była „Jane Eyre”. Sari pragnęła czegoś więcej od życia i świata, nie chciała się zamknąć w ciasnych ramach wioskowej wspólnoty, nie marzyła, aby być uwiązaną w małżeństwie. Niestety, zgodnie z ówczesnymi zwyczajami nie było pożądane to, aby po śmierci ojca mieszkała sama. Miała więc dwa wyjścia, mogła wyjść za mąż za swojego możnego kuzyna Ferenca lub zamieszkać z przyszywaną ciotką Judit, która była akuszerką i zielarką, czasami pomagającą sobie także zaklęciami. Nie czuła się gotowa do zamążpójścia, częściowo także związana była obietnicą daną ojcu, że nie wyjdzie za mąż przed ukończeniem osiemnastego roku życia. Ferenc wyruszył więc na wojnę, a ona, nieoficjalnie zaręczona, przeniosła się do ciotki Judit, gdzie mogła wzbogacić swoją wiedzę zielarki, która częściowo została jej przekazana już przez ojca, a także dodatkowo uczyć się przyjmować porody. Pomiędzy bezdzietną Judit i młodą Sari nawiązała się niezwykła relacja, przypominająca stosunki pomiędzy matką i córką, stopniowo budowana na bazie zaufania i wyjątkowej zażyłości. To właśnie te relacje były dla mnie szczególnie interesujące, jak i stosunki pomiędzy Sari i pozostałymi mieszkankami wioski.


Czytaj dalej....

sobota, 20 kwietnia 2013

Cukiernia Pod Amorem – Małgorzata Gutowska-Adamczyk

Małgorzata Gutowska-Adamczyk
Cukiernia Pod Amorem
t. 1: Zajezierscy, t. 2: Cieślakowie, t. 3: Hryciowie
Nasza Księgarnia, 2010-2011

Przymierzałam się do powieści pani Gutowskiej-Adamczyk już od dłuższego czasu. Lubię sagi, rozgrywające się na przestrzeni wieków, więc Cukiernia kusiła mnie tym bardziej. Ale gdy przyszła pora, by sięgnąć po te solidne tomy, wcale nie poszło łatwo. Przez prawie połowę pierwszej części wciągałam się powoli i mozolnie, bliska rezygnacji, żeby potem dać się jednak złapać i nie móc już odłożyć do końca. Zwłaszcza że im dalej, tym było lepiej – trzecia część podobała mi się najbardziej.
Na początku trzeba wykazać się cierpliwością i skupieniem, żeby nie pogubić się w gąszczu osób i czasów, dość szybko wprowadzanych i zmieniających się. Akcja rozgrywa się naprzemiennie w trzech punktach czasowych, pokazując nam najpierw lata sześćdziesiąte XIX wieku, z powstaniem styczniowym i jego konsekwencjami, potem od schyłku wieku XIX aż do końca II wojny światowej i scalające to wszystko lata dziewięćdziesiąte XX wieku. Wydarzenia skupiają się wokół postaci z trzech tytułowych rodów, których poszczególni członkowie tworzą nieoczekiwane niekiedy więzi rodzinne, mnożąc tajemnice rodowe, współpracując i próbując przetrwać w trudnych czasach wojny i pokoju. Bohaterów łączy sprawa średniowiecznego pierścienia, będącego pamiątką przekazywaną z pokolenia na pokolenie w rodzie Zajezierskich, a utraconą w czasie zawieruchy wojennej, pojawiającą się nieoczekiwanie podczas wykopalisk archeologicznych w Gutowie. Ogarnięcie tak szerokiej perspektywy dziejów, z tak wieloma bohaterami, jest przedsięwzięciem wcale niełatwym.


Więcej na blogu.

piątek, 19 kwietnia 2013

Sadako chce żyć - Karl Bruckner

Hiroszima, 6.08.1945. Malutka Japoneczka Sadako Sasaki i jej dziesięcioletni brat Sigeo wędrują po mieście szukając pożywienia. Dzieci muszą sobie same radzić, ponieważ ojca ich powołano do armii, a matkę zmuszono do wielogodzinnej pracy w fabryce. Brat czule opiekuje się siostrzyczką. Dzieci nie przeczuwają niczego złego...

 Ale czytelnik, który zna historię, wie. Wie, że za chwilę ten spokój zostanie zburzony, że za chwilę Hiroszima zostanie zmieciona z powierzchni ziemi, a wraz z nią tysiące małych dzieci; niektóre zginą od razu, inne będą płonąć jak żywe pochodnie, a jeszcze inne...

Dalszy ciąg recenzji na moim blogu.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Władczyni rzek - Philippa Gregory


Każdy  kto czyta książki Philippy Gregory wie, że nie pisze swoich książek w kolejności chronologicznej.  Cykl o Wojnie Dwu Róż także ma to do siebie. Należę do tych osób, które lubią czytać wszystko po kolei, więc moją przygodę z Gregory i jej książkami na temat angielskiego dworu, zaczęłam właśnie od „Władczyni rzek”, która jest historią Jakobiny Luksemburskiej, matki Katarzyny Woodville znanej czytelnikom z książki „Biała królowa”.  Pisarka przyznała, że dopiero podczas pracy nad „Białą królową” dotarła do różnych źródeł i odkopała zapomniany już nieco kawałek historii. Jakobina Luksemburska była arcyciekawą kobietą wywodzącą się nie tylko ze wspaniałego rodu, ale także według podań, od samej wodnej boginki Meluzyny i ten motyw jest dosyć istotny w książce, ale nie jest dominujący.

„Władczyni rzek” przenosi nas do XV wieku na chwilę przed rozpoczęciem krwawej wojny pomiędzy Lancasterami i Yorkami.  Poznajemy Jakobinę jako młodą dziewczynę, która odkrywa, że odziedziczyła dar przepowiadania przyszłości. Ten fakt nie jest wielką tajemnicą, a znany jest z pewnością angielskiemu regentowi Francji – Janowi Lancasterowi, księciu Bedfordu, który po śmierci swojej pierwszej żony Anny, postanawia ożenić się z młodą Jakobiną, aby wykorzystać jej magiczne zdolności. Młoda, niekochana, wykorzystywana Jakobina kieruje swe oczy ku Ryszardowi Woodvillowi, który jest giermkiem księcia Bedfordu. Po śmierci męża Jakobina daje ponieść się porywowi serca i bez zgody angielskiego dworu, popełnia mezalians wychodząc za mąż za szlachcica bez kropli królewskiej krwi. Młodzi popadają w niełaskę, ale po czasie Jakobina ma szansę zrehabilitowania się przywożąc z Francji małżonkę dla króla Henryka VI- Małgorzatę Andegaweńską, której przez lata będzie służyć jako dwórka i najbardziej zaufana przyjaciółka.

Philippa Gregory stworzyła wiele pełnokrwistych postaci, na których tle Jakobina jawi się naprawdę wyjątkowo. U schyłku średniowiecza kobieta miała jasno określoną pozycję, jej zadaniem było nie wychylać się z cienia męża, a z pewnością wielce niepożądanym było, aby miała jakakolwiek wiedzę wychodzącą poza obowiązki domowe, jak na przykład wróżbiarstwo  czy zielarstwo. Jakobina była świetną dyplomatką, która nie tylko potrafiła wpłynąć na swego męża, ale także na samą królową Małgorzatę Andegaweńską, musiała jednak kryć się ze swoją tajemnicą, aby nie zostać spaloną na stosie jak Eleonora Cobham, czy wspomniana na początku książki, Joanna d’Arc. Odważna, ambitna, nieustraszenie parła do przodu, była doskonałą dyplomatką, lawirującą wśród dworskich zwyczajów i potyczek, dlatego zawsze osiągała zamierzony cel.

Pisarka wyśmienicie połączyła prawdę historyczną z fikcją literacką, ukazując w swojej książce w sposób niezwykle jasny źródła konfliktów pomiędzy Lancasterami i Yorkami, ówczesną sytuację na dworze oraz klimat tamtych burzliwych czasów.  To powieść o wielkiej namiętności i żądzy zdobycia władzy i oczywiście o wspaniałej, wielkiej kobiecie. Wielobarwna i świetnie napisana bardzo przystępnym językiem, jest doskonałą lekturą, która pochłania się w zastraszającym tempie. Z największą przyjemnością przeczytam kolejną książkę o córce Jakobiny. 

Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

piątek, 5 kwietnia 2013

"Samuraj" Shusaku Endo

wydawnictwo PAX 1987

Rzadko sięgam po literaturę japońską. Nie dlatego, że jej nie lubię. Powód jest zupełnie inny, po prostu nie znam tamtejszych pisarzy, nic lub prawie nic o nich nie słyszałam. Trudno więc było mi znaleźć taką książkę, która zainteresowałaby mnie tematyką, formą, czy nazwiskiem autora. Z pomocą przyszły jednak Jubileuszowe Lektury, dzięki którym poznałam Shusaku Endo. I muszę przyznać, że był to bardzo ciekawy początek znajomości.

"Samuraj" to opowieść historyczna o kilku wątkach. Głównym bohaterem oczywiście jest tytułowy samuraj - Hasekura, który posiada niewielki majątek ziemski. Bardzo przywiązany do tradycji, rodziny i poddanych mu ludzi, wiedzie spokojne życie. Do czasu. Pewnego dnia zostaje wraz z trójką innych samurajów wysłany w niespotykaną do tej pory misję - staje się oficjalnym posłem, którego zadaniem jest dostarczyć list od księcia  jednej z japońskich wysp do władcy Nowej Hiszpanii (dzisiejszy Meksyk). Jest wiek XVII, Japonia buduje wielki żaglowiec i wysyła w świat nieznających języka ani tamtejszych obyczajów samurajów wraz z kupcami i żeglarzami japońskimi. Po co tam płyną? Dlaczego właśnie oni? wciąż zadają sobie t pytanie. Oficjalna odpowiedź brzmi: nawiązać kontakty handlowe z Nową Hiszpanią w zamian za możliwość krzewienia na ziemiach księstwa chrześcijaństwa.

Ciąg dalszy opinii znajdziecie TUTAJ :)