sobota, 31 sierpnia 2013

Egipcjanin Sinuhe - Mika Waltari


„Egipcjanin Sinuhe” Waltariego to, mam wrażenie, jedna z tych książek, którą czytali wszyscy oprócz mnie. Podskórnie czułam, że to książka, którą będę smakować powoli i ogromnie się cieszyć każdym napisanym słowem. Nie myliłam się. To ponad 600 stron pięknej, napisanej kwiecistym językiem, lektury, osadzonej w starożytnym Egipcie za czasów panowania Amenhotepa IV Echnatona.
Kilka książek historycznych z tego okresu już czytałam, więc wiele rzeczy było mi znanych, co jednak wcale nie powodowało, że książkę czytałam z mniejszym zainteresowaniem, wręcz przeciwnie. Realia powieści są dobrze oddane, jeśli chodzi o stan wiedzy z pierwszej polowy XX wieku, niektóre wątki oparte są na ówczesnych przypuszczeniach, ale i teraz, mimo badan DNA, wciąż nie wiemy wszystkiego o XVIII dynastii. Wciąż na przykład naukowcy spierają się, gdzie faktycznie był pochowany faraon Echnaton, a to tylko jedna z wielu wątpliwości.

Książka to rodzaj pamiętnika – spowiedzi lekarza Sinuhe, byłego królewskiego trepanatora, który w jesieni swego życia został wygnany z ziemi egipskiej na wybrzeże Morza Czerwonego. Chociaż wielokrotnie podkreśla, że spisuje on swoje dzieje dla siebie, to dbałość z jaką to robi oraz przechowuje piętnaście ksiąg traktujących o jego życiu sugeruje, iż ma on nadzieję, że ktoś kiedyś je przeczyta i wyciągnie wnioski.
Opowiada on nam koleje swego życia zaczynając od dzieciństwa, kiedy jako noworodek został znaleziony, niczym Mojżesz, w łódce uplecionej z sitowia, zaplatanej w szuwarach Nilu. Sinuhe nie został jednak odnaleziony przez egipską królową, a przez Kipe, żonę lekarza biedoty - Senmuta. Bezdzietna para usynowia go, a Kipa nadała mu baśniowe imię, które niejako zdeterminowało jego losy. Sinuhe dostaje od swoich przybranych rodziców wszystko co najlepsze, przede wszystkim miłość, mądre rady, ale także możliwość poznania pisma, a to w tamtych czasach otwierało wiele drzwi. Sinuhe początkowo uczy się sztuki lekarskiej od Senmuta, później od kaplanow Amona, ale wciąż jest głodny wiedzy i poznania odpowiedzi na najstarsze pytanie świata: „dlaczego?”. Dzięki łutowi szczęścia poznaje odpowiednich ludzi lub po prostu znajduje się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, a to zmienia jego życie na zawsze. Zostaje cenionym lekarzem, także na dworze faraona i zaufanym człowiekiem Horemheba. Syria, Babilon, Mitanni, Amurru, Hatti, Kreta – te wszystkie miejsca poznał Sinuhe, w nich uczył się sztuki lekarskiej, zdobywał cenne informacje dla swoich ważnych, egipskich przyjaciół, ale także uczył się życia. O ile podróże pozwoliły mu nabrać biegłości w zawodzie lekarza, to niestety w życiu nie radził sobie kompletnie, w czym nie pomagała mu głowa nabita ideałami i ideami oraz skłonność do filozofowania. Nie na darmo Echnaton nadał mu imię Ten, Który jest Samotny. Spotkane na życiowej ścieżce kobiety przynosiły mu bol i cierpienie, począwszy od okrutnej i pięknej kurtyzany Nefernefernefer, poprzez Mineę – wielką, platoniczną miłość Sinuhe, kapłankę kreteńskiego boga-byka, a skończywszy na Merit – barmance z „Ogona Krokodyla”.

Dobry, na ogół szlachetny Sinuhe wydaje się czasami postacią nieco mdłą, szczególnie jeśli zestawimy go z barwnym, niezwykle charakternym Kaptahem – jego niewolnikiem i przyjacielem. Tak, Kaptah był zdecydowanie tym wszystkim, czym Sinuhe nigdy nie był. Ta niezwykła przyjaźń i trwanie przy sobie jest niezwykle barwnym wątkiem powieści, a polemiki, które toczą ze sobą pan i jego niewolnik niejednokrotnie wyciskają łzy śmiechu. Jeśli już jestem przy rozmowach, to nadmienię, że postacie w „Egipcjaninie Sinuhe” nie rozmawiają ze sobą, one do siebie przemawiają, pouczają się wzajemnie, często ubarwiając swe wypowiedzi złotymi myślami. Styl bardzo specyficzny, ale idealnie oddający charakter tamtych czasów, a genialne "twoja mowa jest dla mnie jak brzęczenie much", pojawiajace się zresztą wielokrotnie, nie można wręcz zapomnieć.

Postać Sinuhe jest bardzo ciekawa, ale dla mnie jeszcze bardziej interesująca była cała otoczka historyczna i obyczajowa. Konflikty polityczne, życie dworskie nie tylko na dworze faraona, ale także na dworze króla Babilonu, życie zwykłych ludzi, praktyka lekarska w ówczesnych czasach... Długo mogłabym jeszcze tak wymieniać.

Cokolwiek napisałabym o tej książce, to wiem, że nie jestem w stanie oddać tego, jak bardzo mnie “Egipcjanin Sinuhe”  porwał i jak wielkie na mnie wywarł wrażenie. Niezwykle smutna to i piękna powieść. Najbardziej zadziwia mnie jej ponadczasowość, bo Nawet gdyby przyszły czasy, kiedy nie będzie już bogatych ani biednych, to zawsze jeszcze będą mądrzy i głupi, chytrzy i naiwni. Tak zawsze było i tak też pozostanie na zawsze. Silny stawia stopę na karku słabego, a chytry wyłudza od naiwnego sakiewkę i każe głupiemu pracować dla siebie”.


piątek, 30 sierpnia 2013

Mariusz Wollny – Kacper Ryx i tyran nienawistny

Mariusz Wollny
Kacper Ryx i tyran nienawistny
Wydawnictwo Otwarte, 2010

Od wydarzeń opisanych w drugiej części cyklu upłynęło kilka lat. Na niwie politycznej zaszły duże zmiany – kolejnym królem elekcyjnym został książę Siedmiogrodu, Stefan Batory. Kacper Ryx przeżył, ale z ostatniego starcia wyszedł trwale okaleczony. Nieporozumienia z Janką nie dodały mu też chęci do życia. Jednak nowe czasy wymagały jego aktywnego udziału, co pomogło przemóc zniechęcenie i podjąć walkę. Zwłaszcza że dawnych wrogów Kacprowi nie brakowało, a i nowi doszli. Oprócz Samuela Zborowskiego, awanturnika i warchoła, nie liczącego się z prawem, zyskał nieprzyjaciela w jego siostrzeńcu Stanisławie Stadnickim, znanym z historii jako Diabeł Łańcucki. Burzliwe spotkania z tymi dwoma zabijakami bardzo urozmaicają akcję trzeciej części przygód Kacpra. Nie obyło się bez smutnych akcentów: Kacper zmuszony jest pożegnać umierającego przyjaciela, Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, z którym tak świetnie dogadywał się w żakowskiej młodości, a także mistrza Jana Kochanowskiego, szanowanego poetę, dotkniętego osobistymi nieszczęściami, rażonego apopleksją w czasie dopominania się sprawiedliwości u króla.

Coraz bardziej lubię Ryxa. Ten na wskroś ludzki bohater ujmuje szczerością i dobrocią. Nie jest jednak jedynie poprawny, ma wady i słabości, dzięki czemu zyskuje na wiarygodności. Dodatkowym atutem są jego zdolności śledcze wykorzystywane w wymyślonym przez siebie zawodzie inwestygatora królewskiego i lecznicze jako uznanego, nowatorskiego medyka, zasłużonego w zwalczaniu epidemii, jak i zwykłych chorób, złamań czy ran. To połączenie czyni z niego alter ego Sherlocka Holmesa i Johna Watsona zarazem.


Czytaj dalej...

niedziela, 25 sierpnia 2013

Mariusz Wollny – Kacper Ryx i król przeklęty

Mariusz Wollny
Kacper Ryx i król przeklęty
Wydawnictwo Otwarte, 2008

Bezpotomna śmierć Zygmunta Augusta sprowadza na kraj żałobę i konieczność załatwienia sprawy sukcesji. Nie jest to proste, gdy ścierają się wrogie, silne stronnictwa, wreszcie jednak na tron polski wstępuje Henryk z rodu Walezjuszy, brat króla Francji. Wraz z nim do nowej ojczyzny przyjeżdżają rzesze dworzan, sług i zwolenników, a także kilku tajnych agentów.
W Krakowie wre. Mnożą się kradzieże cennych woluminów, wpisanych do indeksu ksiąg zakazanych. Po ulicach nocami grasuje upiorny jeździec rozrzucający odcięte głowy, a w różnych miejscach co i rusz znajduje się zamordowane dziewki – sposób, w jaki umarły, przypomina mord na Dorotce sprzed trzech lat, za który głowę położył Wolski. Do tego mnożą się zamachy na nowego króla. Na te wszystkie bolączki najlepszy okazuje się inwestygator królewski, imć Kacper Ryx, gotów sprzymierzyć się z dawnym wrogiem, byłym burmistrzem Czeczotką, i zadrzeć z Samuelem Zborowskim, dumnym pankiem, za nic mającym mniej możnych od siebie i słabszych mieszczan.


Czytaj dalej...

piątek, 23 sierpnia 2013

Mariusz Wollny – Kacper Ryx

Mariusz Wollny
Kacper Ryx
Wydawnictwo Otwarte, 2007

Polska Jagiellonów i królów elekcyjnych nie jest mi znana zbyt dobrze, zawsze wolałam czytać o czasach Piastów. Stan ten ma szansę ulec zmianie dzięki Mariuszowi Wollnemu, który zaserwował miłośnikom historii bardzo wciągającą powieść łotrzykowską osadzoną w scenerii Krakowa i Warszawy ostatnich lat panowania Zygmunta Augusta. Przygody Kacpra Ryxa, znajdy wychowującego się u krakowskich duchaków, a potem u wdowy Balcerowej, są tak zajmujące i ciekawe, że trudno się od książki oderwać.
Rok 1569 zapowiadał się nader interesująco. Król, ciągle tęskniący za zmarłą Barbarą, gotów był zrobić wszystko, by znów wziąć w ramiona ukochaną, a w jego otoczeniu byli tacy, takoż wiele uczynić zdolni, by potrzebę tę zaspokoić i podsunąć Zygmuntowi Augustowi sobowtóra żony. Spisek prowadzony jest przez Mniszchów przy współudziale mistrza Twardowskiego, co gwarantuje pokazy sztuczek magicznych i porcję silnych wrażeń. Jednocześnie w Krakowie mnożą się dziwne kradzieże i zabójstwa, a związki między wieloma wydarzeniami jeszcze przez jakiś czas nie zostaną odkryte. Tu konieczne okazało się wkroczenie na scenę bohatera – Kacper Ryx pojawia się we własnej osobie wraz z bólem głowy, acz w zacnej kompanii Jana Kochanowskiego i Łukasza Górnickiego. To zresztą nie jedyni znani z nazwiska przedstawiciele renesansu polskiego obecni w powieści, bo później spotkamy też Mikołaja Reja i Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, rówieśnika i przyjaciela Ryxa. Kacper z pomocą Sępa prowadzi śledztwo i pomału łączy fakty, zaskarbiając sobie wdzięczność jednych, a nienawiść innych, którym przy okazji swych inwestygacji depcze po odciskach – oczywiście ci ostatni najgęściej reprezentowani są wśród możnych i bogatych, co dodaje smaczku całej zabawie.


Czytaj dalej...

piątek, 16 sierpnia 2013

Józef Ignacy Kraszewski – Krzyżacy 1410

Józef Ignacy Kraszewski
Krzyżacy 1410
Wydawnictwo „Śląsk”, 1984

Czytywałam Kraszewskiego w czasach odległych, ale nie podobał mi się zbytnio, głównie przez rozwlekłe opisy przyrody, zbędne i nic nie wnoszące. Właściwie poza tymi nużącymi opisami niewiele mi w pamięci pozostało. Postanowiłam jednak dać mu jeszcze szansę, zwłaszcza że poza domem, na wakacjach, szybko skończyłam zabrane książki i nie miałam już nic ciekawszego pod ręką. Padło na Krzyżaków 1410, bo i czasy to interesujące, i zmagania z Zakonem przynoszą zwykle dużo emocji. Ciekawie też było porównać Kraszewskiego z Sienkiewiczem, którego Krzyżacy tkwią we mnie mocno od lat dziecięctwa.
Powieść rozpoczyna się krótko przed bitwą pod Grunwaldem, gdy wojna jest już właściwie rozpoczęta, wojska przemieszczają się ku sobie, a rozdrażnienie i czujność służb po obu stronach osiąga poziom niemal histeryczny. Przez ziemie należące do Krzyżaków wędruje samotnie z pielgrzymką ksiądz Jan, planując dotrzeć do Malborka i pomodlić się przed świętym obrazem, a przy okazji odszukać siostrę swoją przyrodnią Barbarę, która dawno temu na północy gdzieś osiadła. Zakonna czujność widzi w nim jednak szpiega i na męki wziąć każe, co źle by się skończyło, gdyby nie imię rzeczonej siostry, mającej u Krzyżaków znaczne poważanie. Wyrusza tedy Jan wraz z odnalezioną Barbarą i jej córką Ofką do Polski, by nawałnicę przeczekać i nie wie, że jego kobiety przeszpiegi dla Zakonu czynią i wieści braciom krzyżowym posyłają.
I na tym opiera się część fikcyjna, przechodząc w opowieść o wojnie. Na plan pierwszy wysuwa Kraszewski wydarzenia historyczne, z Grunwaldem i przepychankami z Zakonem, skupiając się głównie na bitwie i tym, co z nią związane, dokładnie opisując koleje zmagań, krytycznie i bez ogródek wyjawiając prawdę.


Czytaj dalej...

środa, 7 sierpnia 2013

Quattrcento Susana Fortes

Zanim zakupiłam książkę, nie wiedziałam o niej prawie nic, poza tym, co mogłam wyczytać z notki wydawcy i poza tym, co mógł sugerować tytuł. To jednak wystarczyło, abym poczuła nieodparty imperatyw nabycia Quattrocento.

26 kwietnia 1478 roku, w piątą niedzielę po Wielkanocy mało brakowało, by historia włoskiego renesansu, a może nawet całej Europy, potoczyła się inaczej. Przy głównym ołtarzu katedry florenckiej zgromadziła się owego ranka znamienita i harda miejscowa szlachta pod przewodnictwem niekwestionowanego mocarza Republiki, Lorenza de Medici, zwanego Il Magnifico. W kulminacyjnym momencie mszy, kiedy kapłan podniósł kielich z poświęconym winem, spiskowcy wyciągnęli ukryte pod płaszczami sztylety i rzucili się na rodzinę mecenasa.

Ta historia nie jest literacką fikcją, ta historia zdarzyła się naprawdę. Kiedy pomyśli się, jak niewiele brakowało, aby historia potoczyła się inaczej, to po raz kolejny uświadamia się sobie, jak ogromny wpływ na losy człowieka, a nawet całych społeczności może mieć przypadek (fatum). Strata jednego istnienia w kontekście historii nie znaczy zbyt wiele, jednak strata kogoś, kto wywarł takie zasługi dla renesansowej Florencji i renesansowej Europy mogłaby odwrócić bieg historii, albo opóźnić go o kilka dziesięcioleci.
Quattrocento oznacza epokę sztuki, której początek miał miejsce w 1400 r. Książka opowiada historię śledztwa prowadzonego przez hiszpańską doktorantkę Anę, która prowadząc badania na temat jednego z piętnastowiecznych malarzy florenckich próbuje rozwiązać tajemnicę spisku. Spisku, w efekcie którego życie stracił Giuliano de Medici a Florencja spłynęła krwią ofiar i ich zabójców.

Zamierzałam go zapytać, jak to możliwe, że w epoce odnowy naukowej i ponownych narodzin rozumu i wiary w człowieku doszło do tak skrajnego barbarzyństwa [chodzi o masakrę w katedrze, która zdecydowanie prześcignęła w brutalności i zaciekłości wszystkie inne okrucieństwa]. Przypomniałam sobie jednak okropności wojny w Iraku, z którymi przyzwyczaiłam się jeść śniadanie każdego ranka czytając prasę, i doszłam do wniosku, że nikt w dzisiejszych czasach globalnego cmentarza nie ma prawa oburzać się z powodu aktu przemocy popełnionego ponad pięć wieków temu.

Akcja książki prowadzona jest dwutorowo. Uczestniczymy razem z Aną i jej promotorem Gulio w badaniach naukowych nad obrazem Madonny z Nievole, którego ukryte znaki, tajemne symbole mogą stanowić klucz do rozwiązania zagadki, kto stał za zbrodniczym zamachem we florenckiej Santa Maria del Fiore. Ale już za chwilę zostajemy przeniesieni pięć stuleci wcześniej do pracowni przy via Ghibelina, aby wraz z Lucą, młodym uczniem, znanego renesansowego malarza (powołanego na potrzeby powieści) nabywać doświadczenia w trudnej sztuce malowania obrazów i jeszcze trudniejszej sztuce życia.
Obok portret Guliano de Medici pędzla Bronzino
Książkę można nazwać powieścią detektywistyczną z historią w tle.
Autorkę (z wykształcenia historyka) do napisania powieści zainspirowały niedawne odkrycia naukowe, zgodnie z którymi za spiskiem na Medyceuszy obok papieża Sykstusa IV i przedstawicieli możnego rodu Pazzich stał inspirator, któremu przez ponad pięćset lat udało się pozostać w cieniu, człowiek, którego portret namalowany przez jednego z najwybitniejszych malarzy renesansu wisi w Galerii Uffizi. Oczywiście nie zdradzę jego nazwiska, aby pobudzić ciekawość tych, których pasjonują historyczne opowieści i naukowe odkrycia a do tego nutka tajemnicy.
Książka wspaniale oddaje klimat piętnastowiecznej Florencji nie tylko poprzez topograficzne odniesienia, ale także poprzez opis zwyczajów jej mieszkańców i historycznych wydarzeń. Czytając miałam przed oczyma między innymi; wnętrze Katedry Florenckiej, w której dokonano kwietniowego zamachu, warsztaty mistrzów malarskich na via Ghibelina, gdzie bywali Verrocchio, Botticelli, Leonardo da Vinci, Pallazzo Medici świadka spotkań najwybitniejszych umysłów epoki, a także Pallazzo Della Signoria, z którego okien spuszczono doczesne szczątki zabójców.
Ana odkrywając potencjalnego inicjatora spisku oraz motywy jego działania, odkrywa też implikacje, jakie mogą wywołać we współczesnym świecie powiązania pomiędzy wysłannikami Watykanu, bankierami oraz tajemniczymi średniowiecznymi organizacjami. Wszystko to stanowi jedynie pretekst do ukazania ludzkiej żądzy władzy oraz pieniądza.
Książka wciągnęła mnie od pierwszej strony i trzymała w napięciu niemal do samego końca. Niestety zakończenie moim zdaniem jest nieco słabsze, poprzez wprowadzenie nie służącemu treści akcji wątku romansowego.
Autorka chcąc zapewne uczynić historię zauroczenia Any profesorem, bardziej niezwykłą i poetyczną wprowadziła do opisu zdania wielokrotnie złożone. Kiedy czytałam jedną stronę kilkakrotnie nie mogąc zrozumieć treści odkryłam, iż jedno zdanie zajmuje całą stronę. Pokusiłam się nawet o policzenie wyrazów; było ich 205 w jednym zdaniu. A takich zdań pod koniec opowieści autorka serwuje nam kilka. Uważam, że niczego nie tracąc można opuścić tę część opowieści.

Poza tym jednym mankamentem uważam, iż jest to bardzo ciekawa książka.
Mnie zauroczyły także opisy malarskie; wyrobu farb, przygotowania warsztatu, tworzenia oraz zmysłu obserwacji.

Malarz porusza się wśród pigmentów barw płynnie jak duch. Sam rozdrabnia korę, cynober, malachit, ziemię, ziarna, żeby otrzymać dokładnie ten odcień, którego pragnie; żółtą ochrę, roślinną czerń, biel ołowiową… zupełnie jak młynarz. Zna najlepsze oleje, z nasion lnu i orzechów, wie, jakie drewno powinien wziąć na deski, zależnie od rodzaju gruntowania. Powleka je mastyksem i oczyszczoną terpentyną, daje dwie, trzy warstwy aqua vitae, w której uprzednio rozpuścił trochę arszeniku, następnie stosuje gotowany olej lniany tak by dotarł do wszystkich szczelin, i zanim ostygnie przeciera deskę szmatą do sucha. Na to nakłada płynny biały werniks, a potem przemywa uryną. Malarz może zajmować się godzinami tą rzemieślniczą pracą, a jednocześnie jest czarodziejem, który chwyta trajektorię ruchu obserwując jedynie nachylenie światła nad płótnem.

Moja ocena 5/6

wtorek, 6 sierpnia 2013

Kiedy Atena odwraca wzrok

Jakub Szamałek
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2011

Jakiej książki można spodziewać się po historyku? No naturalnie, że kryminału szpiegowskiego. A że przy okazji akcja tej książki rozgrywa się w starożytnych Atenach, to wcale nie skaza zawodowa autora, tylko po prostu – jak informuje nas we wstępie – chciał napisać książkę, po którą sam miałby ochotę sięgnąć.

Mijało właśnie drugie lato wojny i Spartanie rozpoczęli odwrót spod Aten. Zostawiali za sobą spaloną ziemię wokół miasta. Gaje, gospodarstwa, domy – wszystko puścili z dymem. Miasto było przeludnione, okoliczni mieszkańcy schronili się za murami. Strategia Spartan miała wymusić na Ateńczykach podjęcie walki na lądzie, ci jednak dzielnie się trzymali, stawiając na rozstrzygnięcie losów wojny na morzu, gdzie byli potęgą. Teraz wrogowie wycofywali się na zimę do domu, wrócą wraz z wiosną, jednak Leochares wiedział, że
„to tylko złudzenie, marzenie ludzi naiwnych i niedoświadczonych. Wojna będzie trwała nadal, ale będzie miała inny charakter. Teraz przyjdzie się zmagać z wrogami wewnątrz murów.”
I zgodnie z jego przewidywaniami, wróg nie odpuścił tak całkiem, tylko przeszedł do walki z ukrycia. Rozpoczyna się walka wywiadów. Z jednej strony siatka szpiegowska Spartan pod wodzą tajemniczego Proteusza, z drugiej Leochares ze swoimi pomocnikami: młodocianym niewolnikiem Demoklesem i wojowniczymi barbarzyńcami Scytami, będącymi czymś w rodzaju służby porządkowej. Akcja toczy się wartko, całkiem jak we współczesnej powieści szpiegowskiej są morderstwa, bijatyki, pościgi (nie samochodowe wprawdzie, tylko piesze, ale jednak), jest porozumiewanie się za pomocą wiadomości zostawianych w skrytkach i próby zamordowania głównego bohatera. Wróg ciągle o krok wyprzedza Leocharesa, tak, jakby znał każde jego posunięcie, jakby miał wtyczkę w jego najbliższym otoczeniu. I choć zgodnie z tradycyjnymi prawami gatunku Leochares w końcu oczywiście zwycięży, jednak w ogólnym rozrachunku będzie to iście pyrrusowe zwycięstwo.

Powieść czyta się szybko i lekko, a uroku dodają jej umiejętnie i bezboleśnie dla tempa czytania wtrącane greckie nazwy. Za to w dialogach autor postawił na język zupełnie współczesny (miejscami może nawet aż za bardzo, ale nie aż tak, żeby raziło). Intryga nie jest wprawdzie zbyt wyrafinowana, częściowo dość przewidywalna, ale jej logicznej poprawności nie można nic zarzucić, może co najwyżej dyskutować o psychologicznym prawdopodobieństwie zachowań niektórych postaci, a i to tylko dlatego, że niektóre z nich potraktowane zostały dość powierzchownie i ich motywacje wyjawione nieco na skróty, zamiast stopniowo sygnalizowane.
Natomiast autor umiejętnie i w bardzo przystępnej formie przemycił sporo wiedzy na temat życia codziennego w starożytnych Atenach. Obraz miasta i codziennego życia zamieszkujących go ludzi był dla mnie nawet ciekawszy, aniżeli sama intryga i akcja. Dostajemy solidny opis funkcjonowania ateńskiego społeczeństwa, poczynając od struktury społecznej, poprzez role kobiet i mężczyzn, obchody świąt i prywatne zabawy, ukazanie niektórych zawodów, warsztatów, handlu, a na urządzeniu domów i codziennych posiłkach kończąc. Wszystko to oczywiście w zminimalizowanej formie, bo w końcu Atena... jest kryminałem, a nie książką popularnonaukową, ale nawet tak okrojona wiedza daje jednak wyobrażenie tego, jak żyli starożytni Grecy, zaś wykształcenie autora, który jest doktorem archeologii śródziemnomorskiej University of Cambridge stanowi gwarancję rzetelności owych opisów i zgodności z naukowymi ustaleniami. 

Ogólnie mówiąc Kiedy Atena odwraca wzrok to dość interesująca, zgrabna powieść sensacyjna osadzona w solidnie zbudowanej scenerii starożytnego greckiego miasta.
Książka otrzymała Nagrodę Wielkiego Kalibru Czytelników za rok 2011.