środa, 19 czerwca 2013

Isabel Allende - Inés, pani mej duszy

Isabel Allende
Inés, pani mej duszy
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A. Warszawa 2008


Inés, pani mej duszy należy do obecnego w literaturze od dawien dawna i zawsze chyba popularnego wśród czytelników nurtu powieści historycznej. Sama chętnie czytuję książki z tego gatunku, choć zdecydowanie wolę takie, których akcja w całości osadzona jest w przeszłości, aniżeli modny i dość licznie reprezentowany ostatnimi laty miszmasz historii z teraźniejszością. Powieść pani Allende należy to tych pierwszych, a dodatkowym plusem jest dla mnie pewna unikatowość historycznego tła, na którym rozgrywa się akcja Inés..., bo nigdy wcześniej nie czytałam żadnej fabularnej książki o chilijskiej konkwiście. Przyznaję zresztą, że nie czytałam również żadnej naukowej poświęconej tej tematyce, więc nie jestem w stanie ocenić, na ile Isabel Allende wierna jest realiom epoki i wydarzeń, które opisuje, ale sama autorka zapewnia, że napisanie powieści poprzedziła czteroletnimi studiami materiałów źródłowych z tego i o tym okresie, co pozwala wierzyć, że powieść nie zawiera przekłamań co do głównych i podstawowych faktów z przeszłości.
Prawdziwe w tej powieści są postaci głównych bohaterów; tytułowa Inés Suárez i Pedro de Valdivii, ale przez jej karty przewija się też wielu bohaterów drugiego i trzeciego planu, którzy żyli naprawdę, mieli swój udział w kolonizowaniu Ameryki Południowej i zakładali współcześnie istniejące na tym kontynencie kraje, jak chociażby konkwistadorzy Peru bracia Pizarrowie, dwukrotny gubernator Chile Rodrigo de Quiroga, pierwszy biskup Chile Rodrigo Gonzales Marmolejo i wielu innych (również indiańscy wodzowie, np. Michimalonco). Udokumentowanych w historycznych źródłach jest też wiele wydarzeń, opisanych w książce, np. to, że jako pierwszy na terytorium dzisiejszego Chile zapuścił się Diego de Almagro, albo to, jak zaraz na początku istnienia Santiago atak tysięcy Indian Mapuczów odparty został przez garstkę hiszpańskich obrońców. Wśród nich była też Inés, a w powieści odegrała nawet kluczową rolę w tej bitwie. Zanim jednak do tego doszło, musiała przebyć daleka drogę tak w sensie dosłownym, jak i w przenośni.
Urodziła się na początku XVI wieku w hiszpańskiej prowincji Extremadura. Była zwykłą szwaczką i pewnie nikt by o niej nigdy nie usłyszał, gdyby nie postanowiła odszukać męża, pewnego żądnego przygód awanturnika, który krótko po ślubie wyruszył na podbój Nowego Świata. Po długiej i niebezpiecznej dla samotnej kobiety podróży dotarła aż do Peru, tylko po to, by dowiedzieć się, że jest wdową. W społeczności liczącej niewiele białych kobiet sytuacja młodej jeszcze i ładnej Inés była o wiele lepsza, niżeli w wiernej klasowym podziałom. Została kochanką hidalga, człowieka szlachetnie urodzonego, dzielnego żołnierza i zwycięskiego dowódcy wysoko cenionego przez samego Pizarra - Pedra de Valdivii. Niewykluczone, że zostałaby nawet jego żoną, gdyby nie to, iż dzielny konkwistador na starym kontynencie pozostawił prawowitą małżonkę, co po latach okazało się mieć kluczowe znaczenie dla związku Inés i Pedra. Jednak nim to nastąpiło, Inés przez wiele lat dzieliła życie z Valdivią, towarzysząc mu w najtrudniejszych nawet momentach, których nie brakowało podczas podbojów nieznanych terytoriów. Valdivia wystarał się o pozwolenie na jej udział w wyprawie na tereny późniejszego Chile. Tak zaczęła się droga tej prostej dziewczyny z ludu do zdobycia zaszczytów, bogactwa i znamienitej pozycji wśród obywateli Santiago, a także trwałego miejsca w historii Chile, choć życie, jakie przez długie lata przyszło jej wieść nie było ani wygodne, ani bezpieczne. Walka o przetrwanie na nieprzyjaznym terytorium, ciężka praca fizyczna, choroby, głód, nieustanne zagrożenie tak ze strony Indian, jak i egzotycznej, nieoswojonej przez Europejczyków przyrody to codzienność kolonizatorów, jaką bardzo obrazowo przedstawia autorka powieści. I choć obrazy te są oczywiście fikcją stworzoną przez panią Allende, to łatwo uwierzyć, że życie owych ludzi musiało wyglądać tak właśnie, jak ona to opisuje.
Isabel Allende nie ogranicza się do nakreślenia li tylko brawurowych przygód zdobywców nowych ziem, do wydarzeń tworzących historię, do potyczek i bitew. Nie zapomina, że w okresach pomiędzy tymi bitwami toczyło się codzienne, choć nie zwykłe życie. To, co można odtworzyć na podstawie starych kronik i zapisów sprowadza się głównie do walk stoczonych z zaciekle broniącymi swej ziemi Indianami. Ale hiszpańscy kolonizatorzy walczyli na jeszcze jednym froncie, co najmniej równie niebezpiecznym i pochłaniającym liczne ofiary, bo na froncie przetrwania na dziewiczych, obcych ich cywilizacji terenach. Musieli coś jeść, w coś się ubrać, gdzieś mieszkać, musieli współistnieć z ludźmi tak odmiennymi od siebie, jak towarzyszący w wyprawie tysiące peruwiańskich Indian, zabranych jako służący i „mięso armatnie” (Hiszpanów było przecież raptem od kilkunastu do kilkudziesięciu w zależności od tego, o jakim okresie wyprawy mówimy, a jedyną białą kobietą przez całe lata była tylko Inés). Allende dba o ukazanie szczegółów, o uświadomienie czytelnikowi, jak trudno jest zdobyć żywność dla tysięcy ludzi, gdy nie można liczyć na żadne dostawy z zewnątrz, a uprawa pól i polowanie odbywają się w ciągłym zagrożeniu ze strony wojowniczych miejscowych plemion. Ale też pokazuje, jak przenikały się zwyczaje i wiedza najeźdźców i tubylców, jak pod wpływem okoliczności albo z rozsądku uczyli się współżyć i że okresy wojen przeplatały się z okresami współistnienia i wspomagania się.

Czytając jakąkolwiek powieść historyczną staram się zawsze pamiętać, że autora obowiązują całkiem inne reguły, niż historyka. Fabuła takiej powieści nie musi trzymać się kurczowo prawdy historycznej, a jej twórca ma prawo nie tylko do daleko posuniętej swobody w interpretacji, ale nawet do konfabulacji na temat udokumentowanych źródłowo wydarzeń, osób i ich postaw oraz motywacji. A zatem, choć Inés, pani mej duszy opowiada w szczegółach o początkach Chile, wiele z tego, co zawiera, to fantazja autorki. Sądzę jednak, że czytelnik, który w kwestii chilijskiej konkwisty będzie takim laikiem jak ja, może bez ryzyka wytworzenia sobie fałszywego obrazu wypełnić miejsce białej plamy w wiedzy. A przypuszczam, że większość Polaków wie coś niecoś, mniej lub więcej, że Cortez to Meksyk, Francisco Pizarro to Peru, ale cała reszta historii podboju południowoamerykańskiego kontynentu jest nieznana. Ktoś powie, że takie luki w wiedzy powinno się uzupełniać czytając książki naukowe, ewentualnie te popularyzujące historię. Pewnie tak, ale o ileż atrakcyjniejsze jest pochłanianie fabuły obfitującej w przygody i oferującej bohaterów mających uczucia, myśli i codzienność, aniżeli przebijanie się przez choćby nie wiem jak dobrze udokumentowane, ale suche fakty. Myślę, że przeciętnemu czytelnikowi informacje zawarte w książce Isabel Allende wystarczą, a jeśli nie, jeśli po lekturze Inés, pani mej duszy będzie czuł niedosyt sprawdzonej wiedzy, to zawsze przecież może sięgnąć do szacownych, naukowo uznanych opracowań. Tak, czy inaczej, przeczytawszy tę książkę zawsze już zapamięta, że konkwistadorem Chile był Pedro de Valdivia, a wśród nielicznych Hiszpanów, którzy tam dotarli jako pierwsi i założyli stolicę Santiago była też kobieta – Hiszpanka Inés Suárez.
Muszę powiedzieć, że nie bardzo odpowiadało mi, iż główna bohaterka myśli i zachowuje się w sposób typowy może dla współczesnych Europejek, ale zupełnie niezgodny z moim wyobrażeniem o miejscu i możliwościach kobiet w tamtym czasie. Cechy, które posiada Inés, nie były niemożliwe, ale nieprawdopodobne wydaje się nagromadzenie ich w jednej osobie, to trochę tak, jak z kapitanem Klossem ze Stawki większej niż życie: wszystko to mogło zdarzyć się naprawdę, ale nie jednej osobie. Allende stworzyła heroinę tak doskonałą, że aż nierealną, Z drugiej jednak strony doceniam, że autorka zadbała o przedstawienie prozy codziennego życia, że podkreśliła to, o czym nie pamiętamy, poznając suche fakty z historii, że użyczyła nam swojej wyobraźni, abyśmy uświadomili sobie, że zdobywanie nowych lądów, to nie tylko pokonanie tych, którzy tam wcześniej mieszkali, ale jeszcze utrzymanie zdobytych ziem, wytrwanie, przeżycie i zbudowanie czegoś nowego. A to wcale nie jest łatwe, może nawet trudniejsze, niż sam podbój.
No właśnie, podbój. Po lekturze Inés, pani mej duszy nieco inaczej spojrzałam na podbój południowoamerykańskiego kontynentu. Polityczna poprawność ostatniego okresu promuje obraz okrutnych hiszpańskich konkwistadorów i przyjaznych, pokojowo nastawionych inkaskich tubylców. I choć czujemy, że to duże uproszczenie, powieść Isabel Allende (w końcu potomkini zarówno tych pierwszych, jak i tych drugich) dodatkowo uświadamia nam, że ani Inkowie, ani Mapucze nie byli aniołami, że ludzie myśleli i postępowali inaczej, że świat był wtedy inny i należy o tym pamiętać oceniając postępowanie tych, którym przyszło żyć w czasach tak odmiennych niż nasze.

Książka nie jest wielką literaturą, ale czasami nawet przeciętna powieść może stanowić impuls do zweryfikowania swojego spojrzenia na pewne sprawy, zwłaszcza wtedy, gdy nie mamy wystarczająco dobrych podstaw, by wypracować sobie własny niezależny pogląd i obracamy się wśród powszechnie obowiązujących schematów. W moim przypadku tak właśnie było z Inés, pani mej duszy. Nie uważam jej za dzieło, nie uważam za cudo, bez odkrycia którego moje życie byłoby uboższe albo niepełne, ale cieszę się, że ją przeczytałam, bo na jakiś (mimo, że niespecjalnie istotny w moim życiu) fragment rzeczywistości spojrzałam inaczej, niż dotychczas. A przecież temu między innymi powinno służyć czytanie książek.
 

 Tekst ten zamieściłam też na swoim blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz