piątek, 16 sierpnia 2013

Józef Ignacy Kraszewski – Krzyżacy 1410

Józef Ignacy Kraszewski
Krzyżacy 1410
Wydawnictwo „Śląsk”, 1984

Czytywałam Kraszewskiego w czasach odległych, ale nie podobał mi się zbytnio, głównie przez rozwlekłe opisy przyrody, zbędne i nic nie wnoszące. Właściwie poza tymi nużącymi opisami niewiele mi w pamięci pozostało. Postanowiłam jednak dać mu jeszcze szansę, zwłaszcza że poza domem, na wakacjach, szybko skończyłam zabrane książki i nie miałam już nic ciekawszego pod ręką. Padło na Krzyżaków 1410, bo i czasy to interesujące, i zmagania z Zakonem przynoszą zwykle dużo emocji. Ciekawie też było porównać Kraszewskiego z Sienkiewiczem, którego Krzyżacy tkwią we mnie mocno od lat dziecięctwa.
Powieść rozpoczyna się krótko przed bitwą pod Grunwaldem, gdy wojna jest już właściwie rozpoczęta, wojska przemieszczają się ku sobie, a rozdrażnienie i czujność służb po obu stronach osiąga poziom niemal histeryczny. Przez ziemie należące do Krzyżaków wędruje samotnie z pielgrzymką ksiądz Jan, planując dotrzeć do Malborka i pomodlić się przed świętym obrazem, a przy okazji odszukać siostrę swoją przyrodnią Barbarę, która dawno temu na północy gdzieś osiadła. Zakonna czujność widzi w nim jednak szpiega i na męki wziąć każe, co źle by się skończyło, gdyby nie imię rzeczonej siostry, mającej u Krzyżaków znaczne poważanie. Wyrusza tedy Jan wraz z odnalezioną Barbarą i jej córką Ofką do Polski, by nawałnicę przeczekać i nie wie, że jego kobiety przeszpiegi dla Zakonu czynią i wieści braciom krzyżowym posyłają.
I na tym opiera się część fikcyjna, przechodząc w opowieść o wojnie. Na plan pierwszy wysuwa Kraszewski wydarzenia historyczne, z Grunwaldem i przepychankami z Zakonem, skupiając się głównie na bitwie i tym, co z nią związane, dokładnie opisując koleje zmagań, krytycznie i bez ogródek wyjawiając prawdę.


Czytaj dalej...

środa, 7 sierpnia 2013

Quattrcento Susana Fortes

Zanim zakupiłam książkę, nie wiedziałam o niej prawie nic, poza tym, co mogłam wyczytać z notki wydawcy i poza tym, co mógł sugerować tytuł. To jednak wystarczyło, abym poczuła nieodparty imperatyw nabycia Quattrocento.

26 kwietnia 1478 roku, w piątą niedzielę po Wielkanocy mało brakowało, by historia włoskiego renesansu, a może nawet całej Europy, potoczyła się inaczej. Przy głównym ołtarzu katedry florenckiej zgromadziła się owego ranka znamienita i harda miejscowa szlachta pod przewodnictwem niekwestionowanego mocarza Republiki, Lorenza de Medici, zwanego Il Magnifico. W kulminacyjnym momencie mszy, kiedy kapłan podniósł kielich z poświęconym winem, spiskowcy wyciągnęli ukryte pod płaszczami sztylety i rzucili się na rodzinę mecenasa.

Ta historia nie jest literacką fikcją, ta historia zdarzyła się naprawdę. Kiedy pomyśli się, jak niewiele brakowało, aby historia potoczyła się inaczej, to po raz kolejny uświadamia się sobie, jak ogromny wpływ na losy człowieka, a nawet całych społeczności może mieć przypadek (fatum). Strata jednego istnienia w kontekście historii nie znaczy zbyt wiele, jednak strata kogoś, kto wywarł takie zasługi dla renesansowej Florencji i renesansowej Europy mogłaby odwrócić bieg historii, albo opóźnić go o kilka dziesięcioleci.
Quattrocento oznacza epokę sztuki, której początek miał miejsce w 1400 r. Książka opowiada historię śledztwa prowadzonego przez hiszpańską doktorantkę Anę, która prowadząc badania na temat jednego z piętnastowiecznych malarzy florenckich próbuje rozwiązać tajemnicę spisku. Spisku, w efekcie którego życie stracił Giuliano de Medici a Florencja spłynęła krwią ofiar i ich zabójców.

Zamierzałam go zapytać, jak to możliwe, że w epoce odnowy naukowej i ponownych narodzin rozumu i wiary w człowieku doszło do tak skrajnego barbarzyństwa [chodzi o masakrę w katedrze, która zdecydowanie prześcignęła w brutalności i zaciekłości wszystkie inne okrucieństwa]. Przypomniałam sobie jednak okropności wojny w Iraku, z którymi przyzwyczaiłam się jeść śniadanie każdego ranka czytając prasę, i doszłam do wniosku, że nikt w dzisiejszych czasach globalnego cmentarza nie ma prawa oburzać się z powodu aktu przemocy popełnionego ponad pięć wieków temu.

Akcja książki prowadzona jest dwutorowo. Uczestniczymy razem z Aną i jej promotorem Gulio w badaniach naukowych nad obrazem Madonny z Nievole, którego ukryte znaki, tajemne symbole mogą stanowić klucz do rozwiązania zagadki, kto stał za zbrodniczym zamachem we florenckiej Santa Maria del Fiore. Ale już za chwilę zostajemy przeniesieni pięć stuleci wcześniej do pracowni przy via Ghibelina, aby wraz z Lucą, młodym uczniem, znanego renesansowego malarza (powołanego na potrzeby powieści) nabywać doświadczenia w trudnej sztuce malowania obrazów i jeszcze trudniejszej sztuce życia.
Obok portret Guliano de Medici pędzla Bronzino
Książkę można nazwać powieścią detektywistyczną z historią w tle.
Autorkę (z wykształcenia historyka) do napisania powieści zainspirowały niedawne odkrycia naukowe, zgodnie z którymi za spiskiem na Medyceuszy obok papieża Sykstusa IV i przedstawicieli możnego rodu Pazzich stał inspirator, któremu przez ponad pięćset lat udało się pozostać w cieniu, człowiek, którego portret namalowany przez jednego z najwybitniejszych malarzy renesansu wisi w Galerii Uffizi. Oczywiście nie zdradzę jego nazwiska, aby pobudzić ciekawość tych, których pasjonują historyczne opowieści i naukowe odkrycia a do tego nutka tajemnicy.
Książka wspaniale oddaje klimat piętnastowiecznej Florencji nie tylko poprzez topograficzne odniesienia, ale także poprzez opis zwyczajów jej mieszkańców i historycznych wydarzeń. Czytając miałam przed oczyma między innymi; wnętrze Katedry Florenckiej, w której dokonano kwietniowego zamachu, warsztaty mistrzów malarskich na via Ghibelina, gdzie bywali Verrocchio, Botticelli, Leonardo da Vinci, Pallazzo Medici świadka spotkań najwybitniejszych umysłów epoki, a także Pallazzo Della Signoria, z którego okien spuszczono doczesne szczątki zabójców.
Ana odkrywając potencjalnego inicjatora spisku oraz motywy jego działania, odkrywa też implikacje, jakie mogą wywołać we współczesnym świecie powiązania pomiędzy wysłannikami Watykanu, bankierami oraz tajemniczymi średniowiecznymi organizacjami. Wszystko to stanowi jedynie pretekst do ukazania ludzkiej żądzy władzy oraz pieniądza.
Książka wciągnęła mnie od pierwszej strony i trzymała w napięciu niemal do samego końca. Niestety zakończenie moim zdaniem jest nieco słabsze, poprzez wprowadzenie nie służącemu treści akcji wątku romansowego.
Autorka chcąc zapewne uczynić historię zauroczenia Any profesorem, bardziej niezwykłą i poetyczną wprowadziła do opisu zdania wielokrotnie złożone. Kiedy czytałam jedną stronę kilkakrotnie nie mogąc zrozumieć treści odkryłam, iż jedno zdanie zajmuje całą stronę. Pokusiłam się nawet o policzenie wyrazów; było ich 205 w jednym zdaniu. A takich zdań pod koniec opowieści autorka serwuje nam kilka. Uważam, że niczego nie tracąc można opuścić tę część opowieści.

Poza tym jednym mankamentem uważam, iż jest to bardzo ciekawa książka.
Mnie zauroczyły także opisy malarskie; wyrobu farb, przygotowania warsztatu, tworzenia oraz zmysłu obserwacji.

Malarz porusza się wśród pigmentów barw płynnie jak duch. Sam rozdrabnia korę, cynober, malachit, ziemię, ziarna, żeby otrzymać dokładnie ten odcień, którego pragnie; żółtą ochrę, roślinną czerń, biel ołowiową… zupełnie jak młynarz. Zna najlepsze oleje, z nasion lnu i orzechów, wie, jakie drewno powinien wziąć na deski, zależnie od rodzaju gruntowania. Powleka je mastyksem i oczyszczoną terpentyną, daje dwie, trzy warstwy aqua vitae, w której uprzednio rozpuścił trochę arszeniku, następnie stosuje gotowany olej lniany tak by dotarł do wszystkich szczelin, i zanim ostygnie przeciera deskę szmatą do sucha. Na to nakłada płynny biały werniks, a potem przemywa uryną. Malarz może zajmować się godzinami tą rzemieślniczą pracą, a jednocześnie jest czarodziejem, który chwyta trajektorię ruchu obserwując jedynie nachylenie światła nad płótnem.

Moja ocena 5/6

wtorek, 6 sierpnia 2013

Kiedy Atena odwraca wzrok

Jakub Szamałek
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA SA, Warszawa 2011

Jakiej książki można spodziewać się po historyku? No naturalnie, że kryminału szpiegowskiego. A że przy okazji akcja tej książki rozgrywa się w starożytnych Atenach, to wcale nie skaza zawodowa autora, tylko po prostu – jak informuje nas we wstępie – chciał napisać książkę, po którą sam miałby ochotę sięgnąć.

Mijało właśnie drugie lato wojny i Spartanie rozpoczęli odwrót spod Aten. Zostawiali za sobą spaloną ziemię wokół miasta. Gaje, gospodarstwa, domy – wszystko puścili z dymem. Miasto było przeludnione, okoliczni mieszkańcy schronili się za murami. Strategia Spartan miała wymusić na Ateńczykach podjęcie walki na lądzie, ci jednak dzielnie się trzymali, stawiając na rozstrzygnięcie losów wojny na morzu, gdzie byli potęgą. Teraz wrogowie wycofywali się na zimę do domu, wrócą wraz z wiosną, jednak Leochares wiedział, że
„to tylko złudzenie, marzenie ludzi naiwnych i niedoświadczonych. Wojna będzie trwała nadal, ale będzie miała inny charakter. Teraz przyjdzie się zmagać z wrogami wewnątrz murów.”
I zgodnie z jego przewidywaniami, wróg nie odpuścił tak całkiem, tylko przeszedł do walki z ukrycia. Rozpoczyna się walka wywiadów. Z jednej strony siatka szpiegowska Spartan pod wodzą tajemniczego Proteusza, z drugiej Leochares ze swoimi pomocnikami: młodocianym niewolnikiem Demoklesem i wojowniczymi barbarzyńcami Scytami, będącymi czymś w rodzaju służby porządkowej. Akcja toczy się wartko, całkiem jak we współczesnej powieści szpiegowskiej są morderstwa, bijatyki, pościgi (nie samochodowe wprawdzie, tylko piesze, ale jednak), jest porozumiewanie się za pomocą wiadomości zostawianych w skrytkach i próby zamordowania głównego bohatera. Wróg ciągle o krok wyprzedza Leocharesa, tak, jakby znał każde jego posunięcie, jakby miał wtyczkę w jego najbliższym otoczeniu. I choć zgodnie z tradycyjnymi prawami gatunku Leochares w końcu oczywiście zwycięży, jednak w ogólnym rozrachunku będzie to iście pyrrusowe zwycięstwo.

Powieść czyta się szybko i lekko, a uroku dodają jej umiejętnie i bezboleśnie dla tempa czytania wtrącane greckie nazwy. Za to w dialogach autor postawił na język zupełnie współczesny (miejscami może nawet aż za bardzo, ale nie aż tak, żeby raziło). Intryga nie jest wprawdzie zbyt wyrafinowana, częściowo dość przewidywalna, ale jej logicznej poprawności nie można nic zarzucić, może co najwyżej dyskutować o psychologicznym prawdopodobieństwie zachowań niektórych postaci, a i to tylko dlatego, że niektóre z nich potraktowane zostały dość powierzchownie i ich motywacje wyjawione nieco na skróty, zamiast stopniowo sygnalizowane.
Natomiast autor umiejętnie i w bardzo przystępnej formie przemycił sporo wiedzy na temat życia codziennego w starożytnych Atenach. Obraz miasta i codziennego życia zamieszkujących go ludzi był dla mnie nawet ciekawszy, aniżeli sama intryga i akcja. Dostajemy solidny opis funkcjonowania ateńskiego społeczeństwa, poczynając od struktury społecznej, poprzez role kobiet i mężczyzn, obchody świąt i prywatne zabawy, ukazanie niektórych zawodów, warsztatów, handlu, a na urządzeniu domów i codziennych posiłkach kończąc. Wszystko to oczywiście w zminimalizowanej formie, bo w końcu Atena... jest kryminałem, a nie książką popularnonaukową, ale nawet tak okrojona wiedza daje jednak wyobrażenie tego, jak żyli starożytni Grecy, zaś wykształcenie autora, który jest doktorem archeologii śródziemnomorskiej University of Cambridge stanowi gwarancję rzetelności owych opisów i zgodności z naukowymi ustaleniami. 

Ogólnie mówiąc Kiedy Atena odwraca wzrok to dość interesująca, zgrabna powieść sensacyjna osadzona w solidnie zbudowanej scenerii starożytnego greckiego miasta.
Książka otrzymała Nagrodę Wielkiego Kalibru Czytelników za rok 2011.

niedziela, 28 lipca 2013

Opowiem ci o wolności - Wacław Holewiński


Wacław Holewiński jest pisarzem, który porusza w swoich książkach temat, o którym ciągle mało się pisze. Ile powstało powieści dotyczących „żołnierzy wyklętych” walczących w Narodowych Siłach Zbrojnych? Niewiele. Autor „Opowiem ci o wolności” napisał wcześniej już dwie książki na ten temat. Pierwsza „Lament nad Babilonem” opowiada o losach Komendanta Głównego NSZ Tadeusza Danilewicza, a druga „Nie tknął mnie nikt” traktuje o dziejach kapitana Jana Morawca.
W „Opowiem ci o wolności” Wacław Holewiński zajął się tematem kobiet należących do NSZ, tych, o których się milczy, bo ani nie walczyły z bronią w ręce, ani nie rządziły, ani nie organizowały leśnych oddziałów. Prawda jest taka, że bez ich poświęcenia, bez ich ciężkiej pracy, podziemie nie mogłoby tak długo istnieć. Ani podczas wojny ani po. Być może wojna nie jest dla kobiet, ale bez nich niejednej wojny nie dałoby się prowadzić.

Maria „Agata” Nachtman oraz Walentyna „Platerówka” „Żabka” Stempkowska to postacie autentyczne. Autor pozbierał strzępki wiadomości o nich, rozmawiał z Jerzym Nachtmanem, a także korzystał z nagrania Jerzego Kułaka z Walą Stempkowską dla Archiwum Wchodniego Ośrodka Karta. Reszta jest fikcją literacką. Wiadomo, że obydwie odsiadywały swoje wyroki w Fordonie w tym samym czasie, ale nie ma żadnego dowodu na to, że się znały, a tym bardziej przyjaźniły, jak to jest w powieści.
„Agata” pochodząca z Mińska Mazowieckiego, „Żabka” z Brześcia, później mieszkająca w Białymstoku. Obydwie wychowane w patriotycznych rodzinach, w których Bóg i Ojczyzna wiele znaczyły. To te mocne, polskie korzenie powodowały, że za sprawą swoich braci stały się kolejnymi oczkami w sieci konspiracji. Kiedy składały przysięgę NSZ, te słowa dla nich znaczyły wszystko, bo przysięga była przysięgą. Walczyły nie tylko podczas wojny, ale także po jej zakończeniu, bo dla nich wojna wciąż trwała, wszak Polska znajdowała się wciąż pod radziecką okupacją. Nikt ich nie zwolnił z przysięgi, a więc swoją postawą dawały świadectwo, że wciąż wierzą i walczą o wolną Polskę. To ich doprowadziło do ubeckich katowni, a Walę jeszcze podczas wojny na przesłuchania w gestapo, a potem do obozu w Ravensbrück. Widziały i przeżyły wiele, były świadkami jak pękają najsłabsze ogniwa podziemnego świata. Te mocniejsze również. One się nie ugięły i zapłaciły za to. Nie tylko trzyletnim więzieniem, ale całym swoim życiem, którego nigdy rodzinnie sobie nie ułożyły, a i zawodowo nie powodziło im się dobrze. Gdyby nie okupacja, a szczególnie powojenna działalność w podziemiu, mogłyby być normalnymi, szczęśliwymi kobietami, takimi z poukładanym życiem, bez tygodniowego meldowania się na UB czy MO, bez przesłuchiwań z doskoku, wyzwisk. A nazywane były „faszystowskimi świniami”, były obywatelami najniższej kategorii.

„Opowiem ci o wolności” to  ważna i dobra książka. Czasami drażniło mnie migawkowe przedstawienie życia Marii i Wali, czasami brakowało pomiędzy nimi jakiegoś emocjonalnego spoiwa. Zdaję sobie jednak sprawę, że odtworzenie historii tych dwóch bohaterskich kobiet nie było łatwe. Nie każdą białą plamę da się załatać pisarską fantazją. Wacławowi Holewińskiemu mrówczą pracą udało się zrobić i tak dużo. Ile takich kobiet zaginęło bez śladu, ile rozstrzelano czy powieszono – nie dowiemy się nigdy.
W książce padają słowa wypowiedziane przez Walę: „Polska jest w nas. (...) To nie ci, którzy rządzą”. Ilu z nas tak jeszcze myśli? Wielu oddało za to życie. Pamiętajmy o tym.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

sobota, 20 lipca 2013

Korzeniec - Zbigniew Białas


W zapowiedziach podają, że we wrześniu ma się ukazać druga książka z cyklu sosnowieckiego autorstwa profesora Zbigniewa Białasa. Stwierdziłam więc, że wypadałoby wreszcie zapoznać się z częścią pierwszą pt. „Korzeniec”. Kupując “Korzeniec” nie miałam pojęcia, że planowanych jest więcej części, może i dobrze, bo nie wiem, czy zdecydowałabym się na tę książkę. Mam jakis przesyt serii czytelniczych, a najbardziej denerwuje mnie to, że na kolejny tom trzeba czekać i dwa lata, a skompletowanie całości to czasami kwestia sześciu i więcej lat. 

Jak to się czasami dziwnie składa, że  kafelek w podłodze sygnowany „A. Korzeniec” w jednym domu w Sosnowcu stał się inspiracją do ważnego kryminalnego wątku oraz tytułu. I tak historia pechowego glazurnika, o której czytamy : Dwudziestego dziewiątego czerwca 1913 roku o godzinie szóstej rano na nasypie kolejowym w centrum Sosnowca znaleziono ciało pozbawione głowy i na podstawie dokumentów, które znajdowały się wciąż w wewnętrznej kieszeni marynarki, ustalono natychmiast, że zwłoki należą do Alojzego Korzeńca”, staje się też pretekstem do pokazania Sosnowca z 1913 i 1914 roku, miasta, którego już nie ma, a które było wyjątkowe. Tam, w narodowościowym tyglu żyli obok siebie Polacy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie. Tam nieopodal przechodziły granice trzech mocarstw, które zagarnęły Polskę po rozbiorach.
Tak po prawdzie osoba Korzeńca nigdy nie była najważniejsza w powieści, chociaż rozwiązania zagadki oczywiście się doczekamy. To ludzie, z którymi żył, spotkał lub też postacie, które są powiązane z osobą mordercy, są ważniejszymi bohaterami tej książki, a wszystko po to, aby pokazać jak zróżnicowanym miastem był Sosnowiec vel Sosnowice. Moją ulubienicą postacią była uduchowiona żona Korzeńca, która w tajemnicy pisała romantyczne, tasiemcowe historie do miejscowej gazety, ale na łamach powieści spotkamy także redaktora, który staje się detektywem, artystów, przemytników, fińską bonę i ludzi z plebsu.

Muszę przyznać, że pierwszą część książki czytało mi się znacznie lepiej, bardziej bawił mnie humor autora i ironiczne spojrzenie na wiele spraw. Później przeszkadzał mi nieco chaos w narracji i przeskoki czasowe, który wymagały zapamiętywania dużej ilości szczegółów i dopasowywania ich później do siebie niby kawałków puzzli lub elementów posadzki - jak kto woli. „Korzeniec” jest dobrą książką historyczno-obyczajową, w której znajdziemy mnóstwo perełek z życia Sosnowca sprzed pierwszej wojny światowej, a Zbigniew Białas na łamach swojej powieści wiernie odwzorował wygląd i realia tamtejszego miasta, zaludnił go również  osobami, które faktycznie tam mieszkały, chociaż sama fabuła jest czystą fikcją literacką.

„Kroniki sosnowieckie” maja zawierać cztery tomy, po lekturze „Korzeńca”, z pewnością skuszę się kiedyś na tom drugi „Puder i pył”.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

środa, 17 lipca 2013

Stanislawa Fleszarowa-Muskat - Stangret jaśnie pani


Wiele, wiele lat temu podczas upalnych wakacji na wsi mościłam sobie miejsce pod jabłonką. Musiał być koc, coś do picia, owoce pozbierane z ogrodu oraz powieść Stanisławy Fleszarowej-Muskat zabrana w tajemnicy przed Mamą z jej biblioteczki. Ciepło robi mi się na sercu na wspomnienie tego lata, słońca i błogiego czasu z książką. „Czarny warkocz”, „Kochankowie róży wiatrów”, „Most nad rwącą rzeką”, „Lato nagich dziewcząt”. Takie było moje lato. Sentyment do tych czytadeł pozostał, a niedawno rozmawiałam z kimś, kto wspominał książkę „Stangret jaśnie pani”. Nie czytałam jej wcześniej, więc postanowiłam to nadrobić. Wszak byłam na urlopie, słońce świeciło, trawa zapraszała, tylko tej jabłonki już nie było.

W Warszawie trwa Powstanie Warszawskie, coraz więcej ludności ucieka ze stolicy, cześć zostaje złapana i wtłoczona do obozu w Pruszkowie. Tylko nielicznym udaje się stamtąd zbiec. W Łęgowie, miejscowości nieopodal Warszawy, pojawia się Olga – uciekinierka z płonącej Warszawy. Trafia do miejsca, z którym wojna obeszła się niezwykle łaskawie. W pałacu mimo niemieckiego zarządcy, władzę wciąż sprawuje pani Zgorzeniecka, a życie w majątku biegnie jak przed wojną. Olga najpierw trafia do domu Tymona, stangreta jaśnie pani, wdowca i ojca Zuzanki i Adasia, który jednak zaprowadza ją do pałacu pod opiekę pani Zgorzenieckiej. Tajemnicza, smutna Olga budzi wiele uczuć w Tymonie, mimo dzielącej ich przepaści klasowej i intelektualnej, ona sama zaś wciąż czeka na swojego Stacha – męża lotnika, który od początku wojny latał w RAF-ie i słuch po nim zaginął.
Później wszystko toczy się bardzo przewidywalnie, Tymon zakochuje się w Oldze, ona wciąż tęskni za swoim mężem i pozostaje mu wierna. Taka nierealna miłość mogła Tymona zniszczyć, on jednak po wojnie rósł i piął się w górę drabiny społecznej zostając nie tylko zarządcą majątku Zgorzenieckiej, ale także posłem na sejm. Zaś Olga traci swój majątek w Warszawie i zostaje wzdychającą do przedwojennych marzeń nauczycielką, drewnianą niczym Izabela Łęcka. Olga tylko początkowo wzbudziła we mnie ciepłe uczucia, później pojawiło się rozczarowanie i zniecierpliwienie jej osobą. Chyba powinnam być pod wrażeniem, że tyle lat czekała na swojego męża, a jednak nie potrafiłam.

W książce Fleszarowej-Muskat najbardziej podobał mi się obraz wojennej Warszawy oraz warstwa obyczajowa dotycząca polskiej wsi. Dobrze zostały opisane przemiany, które zachodziły w ludziach pod wpływem władzy ludowej, ci którzy jeszcze wczoraj kochali i szanowali panią Zgorzeniecką następnego dnia pluli jadem, nienawiścią i kreowali się na najbardziej uciemiężonych i pokrzywdzonych. Jakże wyrywali się do życia w pałacowych pokojach, a kompletnie nie potrafili się do takiego życia przystosować! Jakze grabili tą ziemię nie szanując absolutnie dekretu, który stanowił o podziale majątków!

„Stangret jaśnie pani” czytany tego lata nie wzbudził  we mnie takich uczuć, jak inne książki Stanisławy Fleszarowej-Muskat, a okres powojenny w książce wręcz mnie drażnił. Pewnie za sprawą odrealnionej Olgi. Książka średnio mi się podobała, więc będę dalej szukała swojego letniego czytadła. 

środa, 10 lipca 2013

Karol Bunsch – Przekleństwo


Karol Bunsch
Przekleństwo
Wydawnictwo Literackie, 1980

Konflikt między królem Bolesławem a biskupem Stanisławem był brzemienny w skutki. Nie tylko podzielił naród, ale i legł u podstaw wygnania Szczodrego wraz z żoną i synem. Po śmierci króla na obczyźnie Mieszko musi zaopiekować się matką i sam podejmować ważne decyzje. Osiągnąwszy dojrzałość wraca z Węgier do Krakowa, by być bliżej druhów wiernych jego ojcu, w młodym księciu upatrujących przyszłego władcę, mającego zasiąść na tronie po pokonaniu uzurpatora.
Mieszko, książę piękny i prawy, uosobienie szlachetności i rycerstwa, nie chce wracać do ojczyzny na czele obcego wojska, woli odczekać i osiągnąć cel własnymi siłami sprzyjających mu polskich rodów. Jako wzór do naśladowania i obiekt zachwytu ludu stanowi element, którego musi się obawiać jego stryj. Zwłaszcza że Włodzisław Herman jest człowiekiem słabym, ciągle niedomagającym, niezdecydowanym i niepewnym, w podjęciu każdej decyzji szukającym wskazówek palatyna Sieciecha, właściwego motoru działań, które tak dotkliwie osierociły kraj. Herman jest postacią w rodzie Piastów wyjątkową – pozbawiony zdolności swoich dziadów, bez charyzmy i wewnętrznej siły, wzbudza wzgardę i lekceważenie, a posłuch wymusza podpierając się siłą i autorytetem Sieciecha. W dodatku za żonę bierze siostrę cesarza, Niemkę Judytę Marię, która, jak wcześniej Oda i Rycheza, nastawiona jest przeciw wszelkim przejawom polskości i aktywnie popiera politykę proniemiecką, traktując naród polski jako gorszy i zgoła barbarzyński. To ona właśnie postara się, by nikt nie stanął na drodze do tronu jej ewentualnego potomka, to na nią niedwuznacznie wskazuje Autor jako na sprawczynię śmierci Mieszka.


Czytaj daalej...

niedziela, 7 lipca 2013

Karol Bunsch – Imiennik


Karol Bunsch
Imiennik: Śladem pradziada; Miecz i pastorał
Wydawnictwo Literackie, 1979

Ze wszystkich powieści piastowskich Bunscha największy sentyment mam do Imiennika. Datuje się on jeszcze z czasów pierwszego czytania, gdzieś w czasach dziecięctwa nieledwie. Może przez urok Bolesława, księcia pięknego i dumnego, którego postać była uosobieniem dziewczęcych marzeń o królewiczu z bajki, a może po prostu Imiennik wyróżnia się czymś wśród powieści Bunscha, bo i teraz oceniłam go najwyżej z dotychczas powtórzonych.
Koniec rządów Kazimierza Odnowiciela i początek panowania młodego Bolesława to czas dla Polski stosunkowo spokojny. Książę Kazimierz starał się podnieść kraj z kryzysu, wywołanego bratobójczymi walkami nękającymi naród za życia Mieszka II i po jego śmierci, a młody książę Bolesław skupił się na podniesieniu rangi Polski i uniezależnieniu jej od cesarstwa. Umiejętnie dobierał sojuszników i podburzał wrogów, by mieć spokój od zachodu. Aktywnie włączał się w wewnętrzne rozgrywki sąsiednich krajów, osadzał swoich kandydatów na tronach Rusi i Węgier, „pomagał” zaprowadzić odpowiednie rządy. Odważny, przewidujący i śmiały w działaniu, zyskał sławę przedniego wojownika i wodza. Z czasem jednak w postępowaniu króla zaczęły dominować zapalczywość i porywczość, okraszone nadmierną dumą i pychą, prowadząc go do zguby, a kraj do podziału. Niestabilne, choć twarde rządy Bolesława skłoniły możnowładców do buntu i szukania bardziej podatnego na wpływy i dającego sobą powodować władcy w osobie młodszego brata króla, Władysława Hermana.
Bunsch przedstawił Bolesława jako władcę szlachetnego i mądrego, godnego następcę wielkiego pradziada-imiennika, podobnego mu nie tylko męstwem i odwagą w boju, ale i wyglądem zewnętrznym i postawą, kolorem jasnych włosów się tylko różniącym. Szczodry i pyszny, „jednakowo wyniosły w szczęściu i w bólu”, porywczy i szybki w decyzjach i działaniu, umiejętnie wykorzystujący spór między papiestwem i cesarstwem w celu odzyskania korony, potrafi zjednać sobie wiernych przyjaciół, ale i zniechęcić stare i nowe rody, upatrujące w silnym panu własną słabość i poddaństwo.
 

Czytaj dalej...

poniedziałek, 1 lipca 2013

Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej - Jarosław Haszek

28 czerwca 1914 roku w Sarajewie z rąk serbskiego nacjonalisty zginął następca tronu Austro-Węgier arcyksiążę Franciszek Ferdynand Habsburg. Dokładnie miesiąc później, 28 lipca, Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, która w kilka dni przekształciła się w konflikt ogólnoeuropejski, a następnie światowy. W przeciągu kilku tygodni pod broń powołano kilka milionów mężczyzn, którzy przez następne cztery lata walczyli, odnosili rany i ginęli "za Boga, cesarza i ojczyznę" - oficjalne źródła podają, że mobilizacji podlegało 7,8 mln obywateli c.k. monarchii z czego aż 7 mln (90%) ucierpiało w wyniku działań wojennych (zabici, ranni, jeńcy i zaginieni).

Jednym z tych, którzy latem 1914 roku rozpoczęli swój szlak bojowy był prażanin Józef Szwejk. Mężczyzna już nie najmłodszy, cierpiący na reumatyzm nawet w wojennych warunkach niespecjalnie nadawał się na frontowego bohatera, co w miarę normalna administracja powinna dosyć szybko ustalić. Niestety administrację austriacką z początku XX wieku można określać różnymi przymiotnikami, jednak z pewnością nie była ona normalna... I tak oto Szwejk rusza na wojnę - początkowo pęta się po policji, sądzie, szpitalu wojskowym aż wreszcie zostaje pucybutem wojskowego kapelana. Służba ta nie trwa jednak zbyt długo - kapelan Katz przegrywa Szwejka w karty i tak oto dzielny wojak trafia do porucznika Lukasza, z którym po różnych perypetiach rusza wreszcie na front.

Jarosław Haszek, autor "Przygód dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej" zawarł w swojej książce ironiczny obraz "kolosa na glinianych nogach" - monarchii austriackiej, której potęga należy już do historii; zlepku kultur i narodów, które tylko czekają aby się uwolnić od władzy Wiednia (np. pułki  czeskie, które w czasie działań w Galicji masowo przechodzą na stronę Rosjan); zbiurokratyzowanej i przestarzałej armii, trawionej korupcją, złodziejstwem i niekompetencją. Haszek opisywaną rzeczywistość znał z autopsji - był jednorocznym ochotnikiem w 11 kompanii marszowej 91 pułku budziejowickiego, a nie widząc sensu w walce za Austrię dał się schwytać w niewolę Rosjanom i do końca wojny przebywał w Kijowie. 

W powieści występuje wiele postaci autentycznych, natomiast można się domyślać, ze bohaterowie niehistoryczni swoje pierwowzory mieli wśród współtowarzyszy Haszka z czasów służby w 91 pułku. Sam dobry wojak stanowi swego rodzaju autoportret autora. 
Szwejk to człowiek niezwykle łagodny, optymistycznie nastawiony do świata, z pogodą ducha przyjmuje wszystkie przeciwności losu. Uznany za "notorycznego idiotę" nie przejmuje się tą niezbyt pochlebną opinią, ze stoickim spokojem wysłuchuje inwektyw, którymi częstują go panowie oficerowie i na każdy temat ma odpowiednią anegdotkę, której nie omieszka wygłosić, budząc tym samym jeszcze większą wściekłość przełożonych. I czytelnik, nawet niespecjalnie wnikliwy, bardzo szybko się orientuje, że chociaż Szwejk ma na piśmie stwierdzony idiotyzm to jest to jedna z nielicznych rozsądnych osób jakie spotkamy na kartach tej książki...

Józef Szwejk bardzo szybko stał się jedną z najbardziej znanych postaci kultury popularnej, na kanwie powieści Haszka nakręcono kilka filmów i seriali, powstały przedstawienia teatralne i słuchowiska radiowe. Wielbiciele książki tworzą stowarzyszenia szwejkologów (najbardziej znanym polskim szwejkologiem jest krakowski dziennikarz Leszek Mazan) a od kilku lat można wędrować specjalnym szlakiem turystycznym "Śladami dobrego wojaka Szwejka" z Pragi do Kijowa, część tego szlaku przebiega przez Polskę, m.in. przez Sanok.



Książka bardzo mi się podobała i tylko żałuję, że tak długo musiała czekać na mojej półce... Jeżeli będziecie mieli możliwość sięgnąć po tę opowieść to serdecznie zachęcam. Naprawdę warto. 

niedziela, 30 czerwca 2013

Hanulka Jozy - Květa Legátová


„Hanulka Jozy” Květy Legátovej kończy żelarski cykl. Ta historia nie weszła do zbioru opowiadań „Żelary”. Trudno powiedzieć, czy dlatego, że się nie zmieściła, czy po prostu dlatego, że w jako jedynym opowiadaniu narratorem jest osoba z zewnątrz, niemieszkająca w Żelarach.

Czasy II wojny światowej w Protektoracie. Eliszka jest młodą, obiecującą lekarką pracującą w brneńskim szpitalu. Oprócz chirurgii zaangażowana jest również w działalność ruchu oporu. Niestety siatka zostaje zdemaskowana i jej członkowie muszą się ukryć, w tym sama Eliszka. Dostaje polecenie udania się pod przybranym nazwiskiem do Żelar, do domu jednego ze swoich pacjentów, którego ocaliła i  z którym wiąże ją szczególna nić porozumienia. Tam, w górskiej, zabłąkanej przy słowackiej granicy wiosce, ma poślubić Jozę. Sytuacja wydaje się ją kompletnie przerastać, bo właśnie skończył się jej gorący romans z uzdolnionym, ale żonatym, lekarzem Richardem, a rana jest wciąż jest jeszcze świeża i krwawi. Poza tym, czym innym jest niezobowiązująca szpitalna znajomość, a czym innym poślubienie obcego, prostego człowieka. Joza, którego tak lubiła w szpitalu, zaczyna się jej jawić jako nieokrzesany prostak, o którym nawet nie potrafi już myśleć z sympatią, czy darzyć go, jak wcześniej, jakimkolwiek cieplejszym uczuciem, a przerażenie narasta, gdy dowiaduje się o jego niezwykłej sile i o tym, że nosi etykietkę wiejskiego głupka. Eliszka, dziecko miasta, jako Hana Novakova wkracza do Żelar i po trudnym początku, zaskakując samą siebie, zaczyna kochać wioskę i okolice, a także samego Jozę. Pomocnik kowala, mieszkający wcześniej w komórce dla kóz, zwykły wiejski osiłek, przechodzi transformację w oczach Hanulki, w nim odnajduje oparcie i zrozumienie, a także przyjaźń i w końcu miłość. To właśnie Joza pozwala jej odnaleźć swoje prawdziwe ja, gdzieś tam stłamszone i zagubione w dzieciństwie.
Chałupa Jozy i Hanulki - źródło
Wydawałoby się, że to banalna historia, ale to tylko pozory . Květa Legátova znowu zaczarowała słowo i przemieniła opowieść w piękną i czystą prozę. Krótkie, proste i oszczędne zdania opisujące relacje pomiędzy Jozą i Hanulką, podkreślają tylko niezwykłość i czystość rodzącego się uczucia. Autorka nie pisze o tym wprost, nie musi, po sposobie w jaki opisuje ich dni, nie mamy wątpliwości, że to, co ich łączy jest wyjątkowe. Same Żelary znowy są twarde, pełnokrwiste, niecepeliowskie.
Niezwykłe malarskie opisy okolicy chwytają za serce, a niesztampowe zakończenie to mały majstersztyk.
Hanulka - źródło 
Kvěcie Legátovej znowu udało się mnie zachwycić. Żałuję bardzo, że Autorka, która dopiero w  jesieni życia zasłynęła na cały świat, zmarła w zeszłym roku i nie będzie mi już dane przeczytać kolejnej opowieści napisanej jej ręką. Jej miłość do otaczającej przyrody, którą potrafi tak pięknie przekazać w swoich tekstach, jej niezwykła zdolność do obserwacji ludzi i pogłębione psychologiczne portrety bohaterów, są jej ogromnym atutem, a „Hanulka Jozy” jest przepiękną wisienką na żelarskim torcie.
Joza - źródło 

Film "Żelary" z 2003 roku w reżyserii Ondřeja Trojana, nominowany do Oscara, w którym wymieszano wątki z dwóch ksiazek Legátovej, również jest warty obejrzenia. Węgier György Cserhalmi w roli Jozy był bardzo przekonujący, a fakt, że nie zna czeskiego i cała miłosna gra pomiędzy nim, a Aňą Geislerovą (Hanulką) była wręcz intuicyjna, dodaje smaczku całemu filmowi. Sama oddałabym takiemu Jozie moje serce we władanie. Piękny, poruszający, z cudownymi plenerami i zdjęciami, ze świetną muzyką, genialną grą aktorską, ale polecam najpierw przeczytać “Żelary”, później “Hanulkę Jozy”, a na koniec zobaczyć film. 




sobota, 29 czerwca 2013

Iskra życia - Erich Maria Remarque


Czasami ktoś mnie pyta, dlaczego wśród moich lektur jest tak dużo literatury obozowej, czy też dotyczącej Zagłady. Nie potrafię odpowiedzieć inaczej, jak „Aby pamiętać”. Jestem też głęboko przekonana, że pamiętając wypełniam swoją powinność wobec tych, którzy ginęli w obozach pracy, w obozach koncentracyjnych, łagrach. Jestem dłużnikiem milionów, które straciły swoje życie i chociaż tyle mogę dla nich zrobić – pamiętać. Często sięgam po świadectwa tych, którzy przeżyli, ale czasami także po fikcję literacką. Z czystym sumieniem mogę napisać, że „Iskra życia” Ericha Marii Remarque’a jest jedną z najlepszych fikcji literackich dotyczącą obozowej tematyki, jaką miałam okazję trzymać w ręce. Niemiec, nie będący również Żydem, o zapatrywaniach antynazistowskich,  stworzył głęboko poruszające dzieło o codzienności w obozie w Mellern w 1945 roku, a także w sąsiadującym miasteczku, na kilka tygodni przed wyzwoleniem. Autor wojnę spędził w Ameryce, pisząc więc książkę opierał się wyłącznie na zeznaniach ocalałych i świadków. Chylę czoła, bo udało mu się to zrobić genialnie, aż trudno uwierzyć, że to nie on siedział w jednym z baraków w Mallern.

Przewodnikiem po obozie jest więzień o numerze 509, w książce nazywany kościotrupem, w życiu przedobozowym Friedrichem Kollerem, a życia pozaobozowego komendant obozu Bruno Neubauer SS-obersturmbannfuhrer. Więzień numer 509 pokazuje nam, jak ważna jest najmarniejsza skórka chleba, oszczędzana woda, miejsce w baraku do spania, umiejętność niknięcia w tłumie, udawania trupa, a wszystko to po to, aby przeżyć. Z drugiej strony, dla kontrastu,  mamy życie komendanta obozu, który jest jednym z najgorętszych zwolenników partii Hitlera, ale sam siebie uważa za dobrego. Czyni przecież to, co mu rozkażą i taki ma obowiązek. Prywatnie niewierny mąż, właściciel gazety i domu handlowego, miłośnik królików i kwiatów, który już dawno zapomniał o tym, że więźniowie w obozie są ludźmi, takimi samymi jak on sam. Opisywane dni są wstrząsającym zapisem obozowej codzienności i zezwierzęcenia SS-manów, kapo i blokowych, pełnym brutalnych scen. W miejscu takim jak Mallern jedni ludzie byli bierni, walczący tylko o zakrzyczenie żołądka bez troski o dobro drugiego człowieka, drudzy mieli na uwadze także współwięźnia, sąsiada z pryczy, kogoś, kto im pomógł lub kogoś, o którego, w ich mniemaniu, po prostu trzeba dbać. Ta iskra życia, która tli się w nich warta jest podtrzymywania za każdą cenę.
Nie czyta się łatwo, jednak tło, język, a także świetnie skonstruowane postaci powodują, że chociaż nie raz ma się ochotę zamknąć oczy, to czyta się dalej, niemal z zapartym tchem. Bo tak właśnie pisze Remarque – przejmująco i bardzo obrazowo, a emocje kipią tuż pod powierzchnią.

Remarque, jako przeciwnik wszelkiej władzy totalitarnej, przeciwstawił się w swojej książce nie tylko nazizmowi, ale także komunizmowi. To właśnie sceny z udziałem obozowych komunistów powodowały, że po moich plecach przechodziły ciarki. Ludzie ginęli z głodu i chorób, a oni czując bliskość frontu, już się organizowali, planowali swoje życie na czas po wyzwoleniu, ukrywali swoich i pomagali tym, którzy mogli być dla nich przydatni. Jakże przerażające jest to, że będąc więźniami jednej władzy totalitarnej planowali wprowadzenie kolejnej, swojej. Nie kryli się z tym, że ludzie niebędący ich sojusznikami dostaną zapewnie kulkę w łeb lub zostaną zamknięci w obozach. Niczym nie różnili się od swoich prześladowców, niczego się nie nauczyli. Jakie to straszne.

„Iskra życia” Remarque’a to świetna książka, makabryczna, oburzająca, niezwykle esencjonalna, z gatunku tych, których się nie zapomina, nie tylko ze względu na opisywaną historię.

niedziela, 23 czerwca 2013

Karol Bunsch – Bracia


Karol Bunsch
Bracia
Wydawnictwo Literackie, 1978

Starania pierwszych polańskich książąt, Mieszka i Bolesława, zostały uwieńczone sukcesem: w roku 1025 na głowę Chrobrego została wreszcie włożona korona królewska. Radość z uznania Polski równorzędną innym państwom chrześcijańskim została jednak wkrótce przygaszona przez śmierć króla. Następcą wielkiego Bolesława mianowany był Mieszko, syn ukochanej Emnildy, z pominięciem pierworodnego, a niechcianego Bezpryma, zrodzonego z księżniczki węgierskiej. Oprócz silnego, uformowanego państwa, zostawił więc Chrobry Mieszkowi w spadku zarzewie buntu i rozdwojenia w osobie starszego brata.
Czwarta część cyklu rozpoczyna się w chwili śmierci Bolesława. Szybka koronacja Mieszka i wygnanie buntujących się braci, Bezpryma i Ottona, miało zapobiec osłabieniu kraju i wtrącaniu się cesarstwa w jego wewnętrzne sprawy. Niestety, obecność książąt poza Polską stała się raczej powodem niepokoju i przyniosła wiele złego. Mieszko, wychowany na władcę światłego i wykształconego, nie potrafił utrzymać pozostawionego mu terytorium, wolał oddać niektóre dzielnice niż wdawać się w nierówną walkę z silniejszym przeciwnikiem. Zabrakło mu zdecydowania i siły ojca, by zdusić knowania w zarodku, zabrakło też doradców na miarę Zbrozły i Stoigniewa, przez co borykał się z konkurentami do tronu przez całe swoje dziewięcioletnie panowanie i sterał siły w niepotrzebnej walce o utrzymanie statusu Polski. Aby zapobiec takim sytuacjom na przyszłość, dość szybko ustanowił swoim następcą Bolka, pierworodnego, nieślubnego syna, młodszego Kazimierza przezornie oddając do klasztoru. Początkowo wydaje się, że to dobre posunięcie. 

Czytaj dalej...

środa, 19 czerwca 2013

Isabel Allende - Inés, pani mej duszy

Isabel Allende
Inés, pani mej duszy
Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA S.A. Warszawa 2008


Inés, pani mej duszy należy do obecnego w literaturze od dawien dawna i zawsze chyba popularnego wśród czytelników nurtu powieści historycznej. Sama chętnie czytuję książki z tego gatunku, choć zdecydowanie wolę takie, których akcja w całości osadzona jest w przeszłości, aniżeli modny i dość licznie reprezentowany ostatnimi laty miszmasz historii z teraźniejszością. Powieść pani Allende należy to tych pierwszych, a dodatkowym plusem jest dla mnie pewna unikatowość historycznego tła, na którym rozgrywa się akcja Inés..., bo nigdy wcześniej nie czytałam żadnej fabularnej książki o chilijskiej konkwiście. Przyznaję zresztą, że nie czytałam również żadnej naukowej poświęconej tej tematyce, więc nie jestem w stanie ocenić, na ile Isabel Allende wierna jest realiom epoki i wydarzeń, które opisuje, ale sama autorka zapewnia, że napisanie powieści poprzedziła czteroletnimi studiami materiałów źródłowych z tego i o tym okresie, co pozwala wierzyć, że powieść nie zawiera przekłamań co do głównych i podstawowych faktów z przeszłości.
Prawdziwe w tej powieści są postaci głównych bohaterów; tytułowa Inés Suárez i Pedro de Valdivii, ale przez jej karty przewija się też wielu bohaterów drugiego i trzeciego planu, którzy żyli naprawdę, mieli swój udział w kolonizowaniu Ameryki Południowej i zakładali współcześnie istniejące na tym kontynencie kraje, jak chociażby konkwistadorzy Peru bracia Pizarrowie, dwukrotny gubernator Chile Rodrigo de Quiroga, pierwszy biskup Chile Rodrigo Gonzales Marmolejo i wielu innych (również indiańscy wodzowie, np. Michimalonco). Udokumentowanych w historycznych źródłach jest też wiele wydarzeń, opisanych w książce, np. to, że jako pierwszy na terytorium dzisiejszego Chile zapuścił się Diego de Almagro, albo to, jak zaraz na początku istnienia Santiago atak tysięcy Indian Mapuczów odparty został przez garstkę hiszpańskich obrońców. Wśród nich była też Inés, a w powieści odegrała nawet kluczową rolę w tej bitwie. Zanim jednak do tego doszło, musiała przebyć daleka drogę tak w sensie dosłownym, jak i w przenośni.

niedziela, 16 czerwca 2013

Karol Bunsch – Rok tysięczny


Karol Bunsch
Rok tysięczny
Wydawnictwo Literackie, 1978

Trzecia część cyklu piastowskiego, Rok tysięczny, opowiada o wydarzeniach po śmierci Mieszka I, aż do zjazdu w roku tysięcznym. Bolesław jest już mężem dojrzałym, świadomym celu, jaki chce osiągnąć, i środków, których musi użyć. Przejęcie książęcego tronu nie odbywa się jednak bez problemu. Oda, druga żona Mieszka, pragnie władzy dla swoich dwóch żyjących synów. Nie cofa się przed użyciem podstępów, skrytobójstwa, niemieckich wojsk czy wreszcie własnych wdzięków, by uzyskać pomoc wojskową i polityczną i zabezpieczyć udział młodego Mieszka we władzy. Bolesław musi szybko podjąć ważne decyzje, odłożyć odzyskanie traconych ziem na później, by teraz skupić się na pokonaniu mącącej Ody i jej popleczników. Powieść skupia się na walce o władzę i koronę. Przez wojnę domową i misję chrześcijańską prowadzi do punktu kulminacyjnego, jakim jest zjazd gnieźnieński w roku tysięcznym.
Walkę narodu o suwerenność i uniezależnienie ostatnich skrawków od cesarza pokazuje Bunsch przez pryzmat losów zwykłego człowieka: księcia, wojów, ich żon i dzieci, żebraków czy wygnańców – „Bóg nie stworzył narodów, jeno ludzi”. Mężowie są ciągle w drodze, ciągle walczą, do domów wstępując na chwilę, bardziej w gościnę niż by żyć i pracować. Trudno pokonać zewnętrznego wroga, ale i niełatwo znieść samotność kobiety, z trwogą czekającej na kolejny powrót męża z kolejnej niekończącej się wojny. Uniknąć wyrażenia poparcia jednak się nie da, bo „w takowej walce nikt nie może zostać na boku”. Młode jeszcze państwo znowu wstrząsane jest wojną domową, z czego korzystają sąsiedzi, najeżdżając osłabiony kraj, zagarniając jego krainy. Nie bez wpływu na polskie losy pozostają też ich działania na własnym podwórku. Książę czeski, Bolesław Rudy, zapalczywy i okrutny, zawzięty na ród Sławnikowiców, doprowadza do wyjazdu biskupa Wojciecha, syna Sławnika, z misją szerzenia chrześcijaństwa wśród pogan pruskich. Z drugiej strony jest młodziutki cesarz Otto, idealista wierzący w możliwość pokojowego współistnienia narodów, pragnący zjednoczyć je wokół siebie, pełen wiary w Kościół i świętych, dosłownie traktujący przesłanie chrześcijaństwa. I podziwiający polańskiego księcia, silnego i też marzącego o wspólnocie Słowian, ale jednak bardziej realistycznie patrzącego na drogę ku temu wiodącą. Bolesław może snuć dalekosiężne plany, ale nic by nie zdziałał bez wiernych druhów, rozumiejących jego działania i zdolnych do czynienia małych kroków ku ich realizacji. Przy jego boku stoją woje ze starych i nowych rodów: Jaskotel Awdaniec, Stoigniew Ściborowic czy Mszczuj, dawny piastun i nauczyciel wojennego rzemiosła. Wspiera go też jego żona Emnilda, niby stojąca z boku, mało widoczna, ale zdolna pokierować trudnym do przekonania mężem czy to prośbą, czy perswazją, przy użyciu argumentów.


Czytaj dalej...

piątek, 7 czerwca 2013

Karol Bunsch – Ojciec i syn


Karol Bunsch
Ojciec i syn
Wydawnictwo Literackie, 1977

Trudno rozstać się z bohaterami dawnej Polski. Dobrze, że można od razu sięgnąć po ciąg dalszy, nie przerywając poznawania procesu budowania państwa. Tom drugi cyklu piastowskiego obejmuje lata późnego panowania Mieszka i młodości Bolesława.
Odwieczny konflikt między ojcem i synem nie ominął również pierwszych polskich władców. Na tle ważnych historycznych wydarzeń oni dwaj: Mieszko, twórca państwa polskiego, przewidujący mąż stanu, dojrzały mądrością, znajomością celu, który mu przyświeca, środków, jakich musi użyć do jego realizacji i ograniczeń, jakie stawiają mu na drodze cesarstwo i papiestwo, i Bolko, silny, inteligentny, krnąbrny, butny wyrostek, któremu wydaje się, że świat cały może zawojować samą siłą. I, jak to zwykle bywa, różnica wieku i pokolenia wystarcza, żeby nie umieli się od razu dogadać, mimo że obaj dążą do tego samego celu – koronacji i zjednoczenia Słowian pod wodzą polskiego króla.
Kniaź, ciągle zajęty podnoszeniem znaczenia kraju, wspierający Kościół, odpierający zakusy terytorialne sąsiadów, prowadzący delikatną grę polityczną i balansujący na granicy pokoju i wojny, nie ma zbyt wiele czasu na przygotowanie syna do przyszłego władania. Zwłaszcza że już świeżo postrzyżony Bolko musi zostać zakładnikiem cesarskim, gwarantującym lojalność polańskiego księcia. Kilka lat oddalenia, jakie Bolko spędził w niemieckim klasztorze, utrudniło im nawiązanie bliższych relacji. Słabą więź pogłębiła jeszcze śmierć Dobrawki i poślubienie Ody przez Mieszka kilka lat później.
Bolko dorasta jako syn silnego władcy. Już jako młodzik dowodzi w bitwie, działając nie zawsze przewidująco, tracąc niepotrzebnie ludzi, ale ucząc się i przyswajając sobie umiejętności potrzebne przyszłemu władcy. W odpowiednim czasie zdoła się też wyszumieć, by wreszcie zostać statecznym, rozsądnym mężczyzną. Na szczęście Bolko jest mądrym i roztropnym młodzieńcem, doskonale rozumiejącym szerokie zamysły ojca, potrafiącym przemyśleć i przyjąć za swoją ideę zjednoczenia Słowian, a jednocześnie dostrzegać trudności występujące przy jej realizacji. Jest trzeźwo myślącym, praktycznym człowiekiem, już w młodości potrafiącym wybrać zadanie, jakie przede wszystkim musi wykonać, i odłożyć to, które rokuje słabiej.


Czytaj dalej...