Isabel
Allende
Inés,
pani mej duszy
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA S.A. Warszawa 2008
Inés,
pani mej duszy należy do obecnego w literaturze od dawien dawna
i zawsze chyba popularnego wśród czytelników nurtu powieści
historycznej. Sama chętnie czytuję książki z tego gatunku, choć
zdecydowanie wolę takie, których akcja w całości osadzona jest w
przeszłości, aniżeli modny i dość licznie reprezentowany
ostatnimi laty miszmasz historii z teraźniejszością. Powieść
pani Allende należy to tych pierwszych, a dodatkowym plusem jest dla
mnie pewna unikatowość historycznego tła, na którym rozgrywa się
akcja Inés..., bo
nigdy wcześniej nie
czytałam żadnej fabularnej książki o chilijskiej konkwiście.
Przyznaję zresztą, że nie czytałam również żadnej naukowej
poświęconej tej tematyce, więc nie jestem w stanie ocenić, na ile
Isabel Allende wierna jest realiom epoki i wydarzeń, które opisuje,
ale sama autorka zapewnia, że napisanie powieści poprzedziła
czteroletnimi studiami materiałów źródłowych z tego i o tym
okresie, co pozwala wierzyć, że powieść nie zawiera przekłamań
co do głównych i podstawowych faktów z przeszłości.
Prawdziwe
w tej powieści są postaci głównych bohaterów; tytułowa Inés
Suárez i Pedro de
Valdivii, ale przez jej karty przewija się też wielu bohaterów
drugiego i trzeciego planu, którzy żyli naprawdę, mieli swój
udział w kolonizowaniu Ameryki Południowej i zakładali
współcześnie istniejące na tym kontynencie kraje, jak chociażby
konkwistadorzy Peru bracia Pizarrowie, dwukrotny gubernator Chile
Rodrigo de Quiroga, pierwszy biskup Chile Rodrigo Gonzales
Marmolejo i wielu innych (również indiańscy wodzowie, np.
Michimalonco). Udokumentowanych w historycznych źródłach jest też
wiele wydarzeń, opisanych w książce, np. to, że jako pierwszy na
terytorium dzisiejszego Chile zapuścił się Diego de Almagro, albo
to, jak zaraz na początku istnienia Santiago atak tysięcy Indian
Mapuczów odparty został przez garstkę hiszpańskich obrońców.
Wśród nich była też Inés,
a w powieści odegrała nawet kluczową rolę w tej bitwie. Zanim
jednak do tego doszło, musiała przebyć daleka drogę tak w sensie
dosłownym, jak i w przenośni.
Urodziła
się na początku XVI wieku w hiszpańskiej prowincji Extremadura.
Była zwykłą szwaczką i pewnie nikt by o niej nigdy nie usłyszał,
gdyby nie postanowiła odszukać męża, pewnego żądnego przygód
awanturnika, który krótko po ślubie wyruszył na podbój Nowego
Świata. Po długiej i niebezpiecznej dla samotnej kobiety podróży
dotarła aż do Peru, tylko po to, by dowiedzieć się, że jest
wdową. W społeczności liczącej niewiele białych kobiet sytuacja
młodej jeszcze i ładnej Inés
była o wiele lepsza, niżeli w wiernej klasowym podziałom. Została
kochanką hidalga, człowieka szlachetnie urodzonego, dzielnego
żołnierza i zwycięskiego dowódcy wysoko cenionego przez samego
Pizarra - Pedra de Valdivii. Niewykluczone, że zostałaby nawet jego
żoną, gdyby nie to, iż dzielny konkwistador na starym kontynencie
pozostawił prawowitą małżonkę, co po latach okazało się mieć
kluczowe znaczenie dla związku Inés
i Pedra. Jednak nim to nastąpiło, Inés
przez wiele lat dzieliła życie z Valdivią, towarzysząc mu w
najtrudniejszych nawet momentach, których nie brakowało podczas
podbojów nieznanych terytoriów. Valdivia wystarał się o
pozwolenie na jej udział w wyprawie na tereny późniejszego Chile.
Tak zaczęła się droga tej prostej dziewczyny z ludu do zdobycia
zaszczytów, bogactwa i znamienitej pozycji wśród obywateli
Santiago, a także trwałego miejsca w historii Chile, choć życie,
jakie przez długie lata przyszło jej wieść nie było ani wygodne,
ani bezpieczne. Walka o przetrwanie na nieprzyjaznym terytorium,
ciężka praca fizyczna, choroby, głód, nieustanne zagrożenie tak
ze strony Indian, jak i egzotycznej, nieoswojonej przez
Europejczyków przyrody to codzienność kolonizatorów, jaką bardzo
obrazowo przedstawia autorka powieści. I choć obrazy te są
oczywiście fikcją stworzoną przez panią Allende, to łatwo
uwierzyć, że życie owych ludzi musiało wyglądać tak właśnie,
jak ona to opisuje.
Isabel
Allende nie ogranicza się do nakreślenia li tylko brawurowych
przygód zdobywców nowych ziem, do wydarzeń tworzących historię,
do potyczek i bitew. Nie zapomina, że w okresach pomiędzy tymi
bitwami toczyło się codzienne, choć nie zwykłe życie. To, co
można odtworzyć na podstawie starych kronik i zapisów sprowadza
się głównie do walk stoczonych z zaciekle broniącymi swej ziemi
Indianami. Ale hiszpańscy kolonizatorzy walczyli na jeszcze jednym
froncie, co najmniej równie niebezpiecznym i pochłaniającym liczne
ofiary, bo na froncie przetrwania na dziewiczych, obcych ich
cywilizacji terenach. Musieli coś jeść, w coś się ubrać, gdzieś
mieszkać, musieli współistnieć z ludźmi tak odmiennymi od
siebie, jak towarzyszący w wyprawie tysiące peruwiańskich Indian,
zabranych jako służący i „mięso armatnie” (Hiszpanów było
przecież raptem od kilkunastu do kilkudziesięciu w zależności od
tego, o jakim okresie wyprawy mówimy, a jedyną białą kobietą
przez całe lata była tylko Inés).
Allende dba o ukazanie szczegółów, o uświadomienie czytelnikowi,
jak trudno jest zdobyć żywność dla tysięcy ludzi, gdy nie można
liczyć na żadne dostawy z zewnątrz, a uprawa pól i polowanie
odbywają się w ciągłym zagrożeniu ze strony wojowniczych
miejscowych plemion. Ale też pokazuje, jak przenikały się zwyczaje
i wiedza najeźdźców i tubylców, jak pod wpływem okoliczności
albo z rozsądku uczyli się współżyć i że okresy wojen
przeplatały się z okresami współistnienia i wspomagania się.
Czytając
jakąkolwiek powieść historyczną staram się zawsze pamiętać, że
autora obowiązują całkiem inne reguły, niż historyka. Fabuła
takiej powieści nie musi trzymać się kurczowo prawdy historycznej,
a jej twórca ma prawo nie tylko do daleko posuniętej swobody w
interpretacji, ale nawet do konfabulacji na temat udokumentowanych
źródłowo wydarzeń, osób i ich postaw oraz motywacji. A zatem,
choć Inés,
pani mej duszy opowiada w szczegółach o początkach Chile,
wiele z tego, co zawiera, to fantazja autorki. Sądzę jednak, że
czytelnik, który w kwestii chilijskiej konkwisty będzie takim
laikiem jak ja, może bez ryzyka wytworzenia sobie fałszywego obrazu
wypełnić miejsce białej plamy w wiedzy. A przypuszczam, że
większość Polaków wie coś niecoś, mniej lub więcej, że Cortez
to Meksyk, Francisco Pizarro to Peru, ale cała reszta historii
podboju południowoamerykańskiego kontynentu jest nieznana. Ktoś
powie, że takie luki w wiedzy powinno się uzupełniać czytając
książki naukowe, ewentualnie te popularyzujące historię. Pewnie
tak, ale o ileż atrakcyjniejsze jest pochłanianie fabuły
obfitującej w przygody i oferującej bohaterów mających uczucia,
myśli i codzienność, aniżeli przebijanie się przez choćby nie
wiem jak dobrze udokumentowane, ale suche fakty. Myślę, że
przeciętnemu czytelnikowi informacje zawarte w książce Isabel
Allende wystarczą, a jeśli nie, jeśli po lekturze
Inés,
pani mej duszy będzie czuł niedosyt sprawdzonej wiedzy, to
zawsze przecież może sięgnąć do szacownych, naukowo uznanych
opracowań. Tak, czy inaczej, przeczytawszy tę książkę zawsze już
zapamięta, że konkwistadorem Chile był Pedro de Valdivia, a wśród
nielicznych Hiszpanów, którzy tam dotarli jako pierwsi i założyli
stolicę Santiago była też kobieta – Hiszpanka Inés
Suárez.
Muszę
powiedzieć, że nie bardzo odpowiadało mi, iż główna bohaterka
myśli i zachowuje się w sposób typowy może dla współczesnych
Europejek, ale zupełnie niezgodny z moim wyobrażeniem o miejscu i
możliwościach kobiet w tamtym czasie. Cechy, które posiada Inés,
nie były niemożliwe, ale nieprawdopodobne wydaje się nagromadzenie
ich w jednej osobie, to trochę tak, jak z kapitanem Klossem ze
Stawki większej niż
życie: wszystko to
mogło zdarzyć się naprawdę, ale nie jednej osobie. Allende
stworzyła heroinę tak doskonałą, że aż nierealną, Z drugiej
jednak strony doceniam, że autorka zadbała o przedstawienie
prozy codziennego życia, że podkreśliła to, o czym nie pamiętamy,
poznając suche fakty z historii, że użyczyła nam swojej
wyobraźni, abyśmy uświadomili sobie, że zdobywanie nowych lądów,
to nie tylko pokonanie tych, którzy tam wcześniej mieszkali, ale
jeszcze utrzymanie zdobytych ziem, wytrwanie, przeżycie i zbudowanie
czegoś nowego. A to wcale nie jest łatwe, może nawet trudniejsze,
niż sam podbój.
No właśnie,
podbój. Po lekturze Inés,
pani mej duszy nieco inaczej spojrzałam na podbój
południowoamerykańskiego kontynentu. Polityczna poprawność
ostatniego okresu promuje obraz okrutnych hiszpańskich
konkwistadorów i przyjaznych, pokojowo nastawionych inkaskich
tubylców. I choć czujemy, że to duże uproszczenie, powieść
Isabel Allende (w końcu potomkini zarówno tych pierwszych, jak i
tych drugich) dodatkowo uświadamia nam, że ani Inkowie, ani Mapucze
nie byli aniołami, że ludzie myśleli i postępowali inaczej, że
świat był wtedy inny i należy o tym pamiętać oceniając
postępowanie tych, którym przyszło żyć w czasach tak odmiennych
niż nasze.
Książka
nie jest wielką literaturą, ale czasami nawet przeciętna powieść
może stanowić impuls do zweryfikowania swojego spojrzenia na pewne
sprawy, zwłaszcza wtedy, gdy nie mamy wystarczająco dobrych
podstaw, by wypracować sobie własny niezależny pogląd i obracamy
się wśród powszechnie obowiązujących schematów. W moim
przypadku tak właśnie było z Inés,
pani mej duszy. Nie
uważam jej za dzieło, nie uważam za cudo, bez odkrycia którego
moje życie byłoby uboższe albo niepełne, ale cieszę się, że ją
przeczytałam, bo na jakiś (mimo, że niespecjalnie istotny w moim
życiu) fragment rzeczywistości spojrzałam inaczej, niż
dotychczas. A przecież temu między innymi powinno służyć
czytanie książek.
Tekst ten zamieściłam też na swoim blogu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz