piątek, 20 grudnia 2013

Trismus- Stanisław Grochowiak

Książka „Trismus” Stanisława Grochowiaka z pewnością szokowała w czasie, kiedy została po raz pierwszy wydana, czyli w 1962 roku. Pięćdziesiąt lat później nie ma już, przynajmniej dla mnie, takiego mocnego przekazu, być może dlatego, że teraz wiemy już więcej i od dawna. „Trismus” jednak ciągle uderza, rani i budzi niedowierzenie, dobitnie pokazując, jak silna była hitlerowska ideologia i co potrafiła zrobić z mózgiem, inteligentnego przecież, człowieka.

Wiele jest symboli ukrytych w książce, od samego tytułu począwszy (trismus znaczy szczękościsk), po nazwę miejscowości (Glückauf). Sama zaś „Trismus” traktuje o architekcie, koneserze sztuki i piękna, a jednocześnie oficera SS, który z czasem zostaje komendantem obozu pracy. Stanisław Grochowiak wnikliwie analizuje psychikę człowieka, który żył nazistowską ideologią, uznając ją za jedyną słuszną i prawdziwą, który poddaje się bez szemrania nakazom Lebensbornu, znajdując sobie żonę według niego idealną, nie tylko o odpowiednim aryjskim wyglądzie, ale także o odpowiednich przekonaniach. Nie jest więc bezmyślnym sadystą, jest człowiekiem, który stara się wykonywać swe obowiązki z niemiecką pedanterią, wierząc jednocześnie w swoje racje. Parafrazując słowa Mussoliniego, dla głównego bohatera faszyzm był religią.
Ów esesman pisze Tagebuch, który zawiera również listy, urzędowe dokumenty, zapiski zwykłych dni, ale także opowiada o poszczególnych więźniach obozu i życiu obozowym w ogóle. Po zawarciu małżeństwa z Nelly Dodder, ona także dołącza w nim swoje zapiski, odkrywając drugą twarz fanatyka i szczegóły z małżeńskiej alkowy i życia rodzinnego. Forma książki wprowadza złudzenie, że czytamy nie fikcję literacką, a dokument, a autorem książki jest nie Polak, a Niemiec.


W postaci Nelly jest wiele z Ruth z „Niemców” Leona Kruczkowskiego, a finałowa scena bardzo przypomina tą, z napisanej wiele lat później, chociaż kompletnie nie rozumiem dlaczego sławniejszej książki, „Chłopiec w pasiastej piżamie”  Johna Boyne’a. Pewnie też to zadecydowało, że tą dobrą książkę nie uznałam za wybitną. Warto jednak przeczytać, bowiem “Trismus”, jeśli obedrzeć go z niemieckiej rzeczywistości czasów II wojny światowej i przenieść do każdego innego, ogarniętego wojną, kraju – ma wymowę uniwersalną.
 „Trismus” Stanisława Grochowiaka z pewnością szokowała w czasie, kiedy została po raz pierwszy wydana, czyli w 1962 roku. Pięćdziesiąt lat później nie ma już, przynajmniej dla mnie, takiego mocnego przekazu, być może dlatego, że teraz wiemy już więcej i od dawna. „Trismus” jednak ciągle uderza, rani i budzi niedowierzenie, dobitnie pokazując, jak silna była hitlerowska ideologia i co potrafiła zrobić z mózgiem, inteligentnego przecież, człowieka.

Wiele jest symboli ukrytych w książce, od samego tytułu począwszy (trismus znaczy szczękościsk), po nazwę miejscowości (Glückauf). Sama zaś „Trismus” traktuje o architekcie, koneserze sztuki i piękna, a jednocześnie oficera SS, który z czasem zostaje komendantem obozu pracy. Stanisław Grochowiak wnikliwie analizuje psychikę człowieka, który żył nazistowską ideologią, uznając ją za jedyną słuszną i prawdziwą, który poddaje się bez szemrania nakazom Lebensbornu, znajdując sobie żonę według niego idealną, nie tylko o odpowiednim aryjskim wyglądzie, ale także o odpowiednich przekonaniach. Nie jest więc bezmyślnym sadystą, jest człowiekiem, który stara się wykonywać swe obowiązki z niemiecką pedanterią, wierząc jednocześnie w swoje racje. Parafrazując słowa Mussoliniego, dla głównego bohatera faszyzm był religią.
Ów esesman pisze Tagebuch, który zawiera również listy, urzędowe dokumenty, zapiski zwykłych dni, ale także opowiada o poszczególnych więźniach obozu i życiu obozowym w ogóle. Po zawarciu małżeństwa z Nelly Dodder, ona także dołącza w nim swoje zapiski, odkrywając drugą twarz fanatyka i szczegóły z małżeńskiej alkowy i życia rodzinnego. Forma książki wprowadza złudzenie, że czytamy nie fikcję literacką, a dokument, a autorem książki jest nie Polak, a Niemiec.


W postaci Nelly jest wiele z Ruth z „Niemców” Leona Kruczkowskiego, a finałowa scena bardzo przypomina tą, z napisanej wiele lat później, chociaż kompletnie nie rozumiem dlaczego sławniejszej książki, „Chłopiec w pasiastej piżamie”  Johna Boyne’a. Pewnie też to zadecydowało, że tą dobrą książkę nie uznałam za wybitną. Warto jednak przeczytać, bowiem “Trismus”, jeśli obedrzeć go z niemieckiej rzeczywistości czasów II wojny światowej i przenieść do każdego innego, ogarniętego wojną, kraju – ma wymowę uniwersalną.

wtorek, 17 grudnia 2013

Ci rewelacyjni Grecy

Seria "Strrraszna historia" zaciekawiła mnie swoją formą i treścią na tyle, by sięgnąć po kolejną jej część. Tym razem wzięłam pod lupę Greków. Starożytnych Greków. No cóż, wielu rewelacji ani fajerwerków nie było, choć muszę przyznać, że forma żartów sytuacyjnych i komentarzy znacznie się poprawiła w stosunku do poprzedniej części ("Ci paskudni Aztekowie"). Cóż, na niewiele się to jednak zdało, skoro sama treść raczej mnie nie zaskoczyła. Powiedziałabym nawet, że liczyłam na więcej - zdecydowanie więcej! W końcu starożytna Grecja tętniła życiem, kulturą, filozofią, literaturą... A autor skupił się na tym, co akurat nie bardzo mnie interesowało - na wojnach  i olimpiadzie.

Ciąg dalszy TUTAJ - zapraszam :)

niedziela, 15 grudnia 2013

Łąka umarłych - Marcin Pilis

Każdy Polak słyszał, co stało się w miejscowości Jedwabne w roku 1941 roku czy Gniewczynie w 1942. Na kanwie tych wydarzeń Marcin Pilis zbudował powieść wstrząsającą, bolesną, dotykającą polskiego wstydu. Wielkie Lipy to fikcyjna miejscowość w której osadzona jest akcja, a która jest tłem do tego, aby pokazać, jakie były stosunki polsko-żydowskie podczas wojny i oraz po jej zakończeniu. Nazwa nie jest zresztą istotna, bo wydarzenia mogły mieć miejsce gdziekolwiek w małej, nieco izolowanej miejscowości. Pytanie, czy konstruowanie fikcyjnej fabuły na bazie tak bolesnych wydarzeń jest konieczne, potrzebne i  moralne? Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie. Sama jestem zazwyczaj na nie, ale w tej sytuacji mam bardzo mieszane uczucia, pewnie dlatego, że sama powieść okazała się bardzo dobra. Z gatunku tych, które gryzą i nie pozwalają zasnąć w nocy, bo przywołują obrazy z książki i pytania o naturę zła.

„Łąka umarłych” nie jest powieścią jednowymiarową. Akcja dzieje się w czasie II wojny światowej, w czasach PRL-u lat siedemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych. Mamy mieszankę Polaków, Niemców i Żydów, a wszystkie postaci są ściśle ze sobą powiązane. Konstrukcja fabuły jest wyśmienita, a narracja równie dobra.

Wielkie Lipy to wieś położona wśród lasów, która byłaby zapomniana przez świat, gdyby nie istniejący tam klasztor i zabłąkani pielgrzymi. Tam od wielu lat żyli w symbiozie Polacy i Żydzi, nie przeszkadzając sobie zupełnie. Do czasu okupacji. W Wielkich Lipach znalazł swoje miejsce Jerzy Hołotyński, astronom i naukowiec, który miał tam swoje obserwatorium astronomiczne i prowadził badania. Spędził tam kilkadziesiąt lat, sporadycznie odwiedzając żonę i syna, a co ważniejsze- nigdy ich nie zapraszając do swojej samotni. Dwa lata po śmierci Jerzego, już w latach siedemdziesiątych, jego syn Andrzej przypomina sobie o domu i obserwatorium, które odziedziczył, a także o obietnicy, którą złożył ojcu na łożu śmierci. Wyrusza więc do Wielkich Lip odkrywając, że wieś jest tak odizolowana, że nie można dojechać tam żadnym autobusem, a ostatni odcinek drogi trzeba przebyć pieszo przez las. Już w drodze do wsi zostaje napadnięty, a na miejscu w Wielkich Lipach przekonuje się, że nie jest tam chętnie widziany ani przez przeora klasztoru, który udziela mu pomocy na czas rekonwalescencji, ani przez mieszkańców. Stara się rozwikłać tajemnicę tej mrocznej miejscowości, co prowadzi do szeregu tragicznych zdarzeń dla wielu ludzi z nią związanych, również dla samego Andrzeja. Bowiem nie tak łatwo wydostać się z wsi, do której dostępu broni samo SB „chroniące” resztę społeczeństwa przed wiedzą o tym, co wydarzyło się w Wielkich Lipach w czasie II wojny światowej. 
“Niby wiedziałże Polacy to nie nadludzie śpiewający wyłącznie o chwale, czci, honorze i mesjańskim powołaniu. Są i złoczyńcy bez hamulców. Są. Wszędzie przecież są. Ale co zrobić, kiedy tymi złoczyńcami bez hamulców okazują się zwykli ludzie, i z niepozornego zbiorowiska przeistaczają się w krwiożerczy tłum, a potem wracają do swoich codziennych zajęć”.
Chcielibyśmy wierzyć, że Polacy byli wyłącznie waleczni i braterscy, pomijamy często fakt, że sporadycznie zdarzały się wypadki, kiedy to Polacy okazywali się bardziej okrutni od okupanta, zwracając się ku swoim sąsiadom, aby zdobyć aprobatę najeźdźcy, a moze po prostu dlatego, że żyła w nich pierwotna żądza krwi i mordu.
W latach dziewięćdziesiątych ktoś jeszcze udaje się  do tej zapomnianego przez wszystkich miejsca. To stary, chorowany Niemiec – Karl Strauch, który był w centrum tragicznych wydarzeń w Wielkich Lipach...

„Łąka umarłych” to powieść zawieszona gdzieś pomiędzy dobrem i złem, chociaż w wielu momentach wydaje się, że w Wielkich Lipach żyje wyłącznie zło. Zło tak potężne, że chce się zamknąć oczy i zapomnieć o scenach z tej książki jak najszyciej. Tak się jednak nie da. Książka wwierca się w myśli i boli okrutnie, przeraża i wymusza pytania, kim byłabym w podobnej sytuacji. Czy katem, czy altruistką? Do jakich czynów bylabym zdolna lub niezdolna?

Jako przeciwwagę mamy wątek miłosny, który staje się niejako ratunkiem i dla nas, wstrząśniętych czytelników, a przede wszystkim dla samych bohaterów.

Jedna z najlepszych książek polskiego autora, jaką udało mi się ostatnio przeczytać.


czwartek, 5 grudnia 2013

Terry Deary "Ci paskudni Aztekowie"

Nie powiem, żebym pałała wielką miłością do historii. Owszem, interesowały mnie pewne okresy, historyczne miejsca i dawne kultury, jednak nigdy nie byłam w stanie wykrzesać z siebie tyle cierpliwości i pokory, by zagłębiać się z wielotomowe dzieła opisujące daną cywilizację. Aż tu nagle na mej drodze stanęła seria "Strrraszna historia". Zabrzmiało ciekawie. Na dodatek literatura dziecięca, więc pewnie język będzie przystępny i zrozumiały, a fakty podane w telegraficznym skrócie. Tak też było :)

Terry Deary w zabawny (przynajmniej dla niego) sposób próbuje odtworzyć historię Azteków zamieszkujących dzisiejszy Meksyk. Jest to bardzo ciekawa cywilizacja, ciesząca się mianem jednej z najokrutniejszych w dziejach. Nie ma co ukrywać - byli to kanibale, żądni krwi czciciele boga Słońce, któremu w darze składali od kilku do kilkuset (lub nawet kilku tysięcy) ludzi - wyrywając im bijące jeszcze serca. Miało to zapewnić im stałą opiekę boga i pewność, że każdego dnia słońce pojawi się na niebie. Żeby jednak zrozumieć historię Azteków, trzeba było cofnąć się nieco i poznać kultury Majów, Tolteków, Olmeków i innych ludów, które ci pierwsi podbili i zniewolili.

Ciąg dalszy TUTAJ :) zapraszam!

niedziela, 1 grudnia 2013

Kazimierz Korkozowicz – Ostatni zwycięzca

Kazimierz Korkozowicz
t. 1: Pierścień wezyra
t. 2: Wilcze tropy
t. 3: Koło fortuny
t. 4: Oślepłe źrenice
t. 5: Laur i kadzidło
Wydawnictwo MON, 1979-1982
„Szły chorągwie za chorągwią. Równymi szeregami sunęli słynni husarze, za nimi pancerni i lekkie znaki. Z lewego skrzydła nacierała kawaleria austriacka i oddziały Lubomirskiego, z wyciągniętymi do przodu rapierami, pochyleni nad końskimi łbami, pędzili środkiem niemieccy rajtarzy. Olbrzymia, zdawało się nieprzebrana, falująca masa jeźdźców. Głucho dudniła ziemia, powietrze rozdzierał żołnierski wrzask, zdawało się, że jego potęga sama zdoła znieść umocnienia, rozrzucić namioty, zdusić wszelką wolę walki i oporu w sercach wroga.” (Ostatni zwycięzca, Wyd. MON, 1984, t. II, s. 518-519)
Nawet jeśli niewiele pamiętamy z historii to zwykle chlubimy się szarżą husarii podczas zwycięskiej bitwy pod Wiedniem pod dowództwem Jana III Sobieskiego. Husaria jako elitarna polska formacja jawi się nam jako powód do dumy z narodowej przeszłości; wciąż robią wrażenie wojacy niosący furkoczące w biegu skrzydła, w filmach historycznych w bezlitosnym pędzie rozbijający w puch przeciwnika. Wykorzystywał husarię i król Jan, trzeci tego imienia, świetny dowódca i doskonały organizator, myślący i przewidujący, w nagłej potrzebie potrafiący nawet klęskę przekuć w zwycięstwo. O nim jest obszerna powieść Kazimierza Korkozowicza, w pięciu tomach opisująca życie ostatniego monarchy, który tak pięknie potrafił zwyciężać. Wydana była dwukrotnie, najpierw każda część osobno, potem w dwóch tomach jako całość pod tytułem Ostatni zwycięzca.


Czytaj dalej...