Książka „Trismus” Stanisława Grochowiaka z pewnością szokowała w czasie, kiedy została po raz pierwszy wydana, czyli w 1962 roku. Pięćdziesiąt lat później nie ma już, przynajmniej dla mnie, takiego mocnego przekazu, być może dlatego, że teraz wiemy już więcej i od dawna. „Trismus” jednak ciągle uderza, rani i budzi niedowierzenie, dobitnie pokazując, jak silna była hitlerowska ideologia i co potrafiła zrobić z mózgiem, inteligentnego przecież, człowieka.
Wiele jest symboli ukrytych w książce, od samego tytułu począwszy (trismus znaczy szczękościsk), po nazwę miejscowości (Glückauf). Sama zaś „Trismus” traktuje o architekcie, koneserze sztuki i piękna, a jednocześnie oficera SS, który z czasem zostaje komendantem obozu pracy. Stanisław Grochowiak wnikliwie analizuje psychikę człowieka, który żył nazistowską ideologią, uznając ją za jedyną słuszną i prawdziwą, który poddaje się bez szemrania nakazom Lebensbornu, znajdując sobie żonę według niego idealną, nie tylko o odpowiednim aryjskim wyglądzie, ale także o odpowiednich przekonaniach. Nie jest więc bezmyślnym sadystą, jest człowiekiem, który stara się wykonywać swe obowiązki z niemiecką pedanterią, wierząc jednocześnie w swoje racje. Parafrazując słowa Mussoliniego, dla głównego bohatera faszyzm był religią.
Ów esesman pisze Tagebuch, który zawiera również listy, urzędowe dokumenty, zapiski zwykłych dni, ale także opowiada o poszczególnych więźniach obozu i życiu obozowym w ogóle. Po zawarciu małżeństwa z Nelly Dodder, ona także dołącza w nim swoje zapiski, odkrywając drugą twarz fanatyka i szczegóły z małżeńskiej alkowy i życia rodzinnego. Forma książki wprowadza złudzenie, że czytamy nie fikcję literacką, a dokument, a autorem książki jest nie Polak, a Niemiec.
W postaci Nelly jest wiele z Ruth z „Niemców” Leona Kruczkowskiego, a finałowa scena bardzo przypomina tą, z napisanej wiele lat później, chociaż kompletnie nie rozumiem dlaczego sławniejszej książki, „Chłopiec w pasiastej piżamie” Johna Boyne’a. Pewnie też to zadecydowało, że tą dobrą książkę nie uznałam za wybitną. Warto jednak przeczytać, bowiem “Trismus”, jeśli obedrzeć go z niemieckiej rzeczywistości czasów II wojny światowej i przenieść do każdego innego, ogarniętego wojną, kraju – ma wymowę uniwersalną.
„Trismus” Stanisława Grochowiaka z pewnością szokowała w czasie, kiedy została po raz pierwszy wydana, czyli w 1962 roku. Pięćdziesiąt lat później nie ma już, przynajmniej dla mnie, takiego mocnego przekazu, być może dlatego, że teraz wiemy już więcej i od dawna. „Trismus” jednak ciągle uderza, rani i budzi niedowierzenie, dobitnie pokazując, jak silna była hitlerowska ideologia i co potrafiła zrobić z mózgiem, inteligentnego przecież, człowieka.
Wiele jest symboli ukrytych w książce, od samego tytułu począwszy (trismus znaczy szczękościsk), po nazwę miejscowości (Glückauf). Sama zaś „Trismus” traktuje o architekcie, koneserze sztuki i piękna, a jednocześnie oficera SS, który z czasem zostaje komendantem obozu pracy. Stanisław Grochowiak wnikliwie analizuje psychikę człowieka, który żył nazistowską ideologią, uznając ją za jedyną słuszną i prawdziwą, który poddaje się bez szemrania nakazom Lebensbornu, znajdując sobie żonę według niego idealną, nie tylko o odpowiednim aryjskim wyglądzie, ale także o odpowiednich przekonaniach. Nie jest więc bezmyślnym sadystą, jest człowiekiem, który stara się wykonywać swe obowiązki z niemiecką pedanterią, wierząc jednocześnie w swoje racje. Parafrazując słowa Mussoliniego, dla głównego bohatera faszyzm był religią.
Ów esesman pisze Tagebuch, który zawiera również listy, urzędowe dokumenty, zapiski zwykłych dni, ale także opowiada o poszczególnych więźniach obozu i życiu obozowym w ogóle. Po zawarciu małżeństwa z Nelly Dodder, ona także dołącza w nim swoje zapiski, odkrywając drugą twarz fanatyka i szczegóły z małżeńskiej alkowy i życia rodzinnego. Forma książki wprowadza złudzenie, że czytamy nie fikcję literacką, a dokument, a autorem książki jest nie Polak, a Niemiec.
W postaci Nelly jest wiele z Ruth z „Niemców” Leona Kruczkowskiego, a finałowa scena bardzo przypomina tą, z napisanej wiele lat później, chociaż kompletnie nie rozumiem dlaczego sławniejszej książki, „Chłopiec w pasiastej piżamie” Johna Boyne’a. Pewnie też to zadecydowało, że tą dobrą książkę nie uznałam za wybitną. Warto jednak przeczytać, bowiem “Trismus”, jeśli obedrzeć go z niemieckiej rzeczywistości czasów II wojny światowej i przenieść do każdego innego, ogarniętego wojną, kraju – ma wymowę uniwersalną.
Niestety, książki historyczne nie należą do mych ulubionych.
OdpowiedzUsuńhttp://shelf-of-books.blogspot.com/
Straszna ta okładka, ale zaciekawia.
OdpowiedzUsuńCiekawy blog prowadzisz, nie spotkałam się wcześniej z takim.
Pozdrawiam ciepło i naj najlepszego w Nowym Roku życzę.
aldia