piątek, 20 grudnia 2013

Trismus- Stanisław Grochowiak

Książka „Trismus” Stanisława Grochowiaka z pewnością szokowała w czasie, kiedy została po raz pierwszy wydana, czyli w 1962 roku. Pięćdziesiąt lat później nie ma już, przynajmniej dla mnie, takiego mocnego przekazu, być może dlatego, że teraz wiemy już więcej i od dawna. „Trismus” jednak ciągle uderza, rani i budzi niedowierzenie, dobitnie pokazując, jak silna była hitlerowska ideologia i co potrafiła zrobić z mózgiem, inteligentnego przecież, człowieka.

Wiele jest symboli ukrytych w książce, od samego tytułu począwszy (trismus znaczy szczękościsk), po nazwę miejscowości (Glückauf). Sama zaś „Trismus” traktuje o architekcie, koneserze sztuki i piękna, a jednocześnie oficera SS, który z czasem zostaje komendantem obozu pracy. Stanisław Grochowiak wnikliwie analizuje psychikę człowieka, który żył nazistowską ideologią, uznając ją za jedyną słuszną i prawdziwą, który poddaje się bez szemrania nakazom Lebensbornu, znajdując sobie żonę według niego idealną, nie tylko o odpowiednim aryjskim wyglądzie, ale także o odpowiednich przekonaniach. Nie jest więc bezmyślnym sadystą, jest człowiekiem, który stara się wykonywać swe obowiązki z niemiecką pedanterią, wierząc jednocześnie w swoje racje. Parafrazując słowa Mussoliniego, dla głównego bohatera faszyzm był religią.
Ów esesman pisze Tagebuch, który zawiera również listy, urzędowe dokumenty, zapiski zwykłych dni, ale także opowiada o poszczególnych więźniach obozu i życiu obozowym w ogóle. Po zawarciu małżeństwa z Nelly Dodder, ona także dołącza w nim swoje zapiski, odkrywając drugą twarz fanatyka i szczegóły z małżeńskiej alkowy i życia rodzinnego. Forma książki wprowadza złudzenie, że czytamy nie fikcję literacką, a dokument, a autorem książki jest nie Polak, a Niemiec.


W postaci Nelly jest wiele z Ruth z „Niemców” Leona Kruczkowskiego, a finałowa scena bardzo przypomina tą, z napisanej wiele lat później, chociaż kompletnie nie rozumiem dlaczego sławniejszej książki, „Chłopiec w pasiastej piżamie”  Johna Boyne’a. Pewnie też to zadecydowało, że tą dobrą książkę nie uznałam za wybitną. Warto jednak przeczytać, bowiem “Trismus”, jeśli obedrzeć go z niemieckiej rzeczywistości czasów II wojny światowej i przenieść do każdego innego, ogarniętego wojną, kraju – ma wymowę uniwersalną.
 „Trismus” Stanisława Grochowiaka z pewnością szokowała w czasie, kiedy została po raz pierwszy wydana, czyli w 1962 roku. Pięćdziesiąt lat później nie ma już, przynajmniej dla mnie, takiego mocnego przekazu, być może dlatego, że teraz wiemy już więcej i od dawna. „Trismus” jednak ciągle uderza, rani i budzi niedowierzenie, dobitnie pokazując, jak silna była hitlerowska ideologia i co potrafiła zrobić z mózgiem, inteligentnego przecież, człowieka.

Wiele jest symboli ukrytych w książce, od samego tytułu począwszy (trismus znaczy szczękościsk), po nazwę miejscowości (Glückauf). Sama zaś „Trismus” traktuje o architekcie, koneserze sztuki i piękna, a jednocześnie oficera SS, który z czasem zostaje komendantem obozu pracy. Stanisław Grochowiak wnikliwie analizuje psychikę człowieka, który żył nazistowską ideologią, uznając ją za jedyną słuszną i prawdziwą, który poddaje się bez szemrania nakazom Lebensbornu, znajdując sobie żonę według niego idealną, nie tylko o odpowiednim aryjskim wyglądzie, ale także o odpowiednich przekonaniach. Nie jest więc bezmyślnym sadystą, jest człowiekiem, który stara się wykonywać swe obowiązki z niemiecką pedanterią, wierząc jednocześnie w swoje racje. Parafrazując słowa Mussoliniego, dla głównego bohatera faszyzm był religią.
Ów esesman pisze Tagebuch, który zawiera również listy, urzędowe dokumenty, zapiski zwykłych dni, ale także opowiada o poszczególnych więźniach obozu i życiu obozowym w ogóle. Po zawarciu małżeństwa z Nelly Dodder, ona także dołącza w nim swoje zapiski, odkrywając drugą twarz fanatyka i szczegóły z małżeńskiej alkowy i życia rodzinnego. Forma książki wprowadza złudzenie, że czytamy nie fikcję literacką, a dokument, a autorem książki jest nie Polak, a Niemiec.


W postaci Nelly jest wiele z Ruth z „Niemców” Leona Kruczkowskiego, a finałowa scena bardzo przypomina tą, z napisanej wiele lat później, chociaż kompletnie nie rozumiem dlaczego sławniejszej książki, „Chłopiec w pasiastej piżamie”  Johna Boyne’a. Pewnie też to zadecydowało, że tą dobrą książkę nie uznałam za wybitną. Warto jednak przeczytać, bowiem “Trismus”, jeśli obedrzeć go z niemieckiej rzeczywistości czasów II wojny światowej i przenieść do każdego innego, ogarniętego wojną, kraju – ma wymowę uniwersalną.

wtorek, 17 grudnia 2013

Ci rewelacyjni Grecy

Seria "Strrraszna historia" zaciekawiła mnie swoją formą i treścią na tyle, by sięgnąć po kolejną jej część. Tym razem wzięłam pod lupę Greków. Starożytnych Greków. No cóż, wielu rewelacji ani fajerwerków nie było, choć muszę przyznać, że forma żartów sytuacyjnych i komentarzy znacznie się poprawiła w stosunku do poprzedniej części ("Ci paskudni Aztekowie"). Cóż, na niewiele się to jednak zdało, skoro sama treść raczej mnie nie zaskoczyła. Powiedziałabym nawet, że liczyłam na więcej - zdecydowanie więcej! W końcu starożytna Grecja tętniła życiem, kulturą, filozofią, literaturą... A autor skupił się na tym, co akurat nie bardzo mnie interesowało - na wojnach  i olimpiadzie.

Ciąg dalszy TUTAJ - zapraszam :)

niedziela, 15 grudnia 2013

Łąka umarłych - Marcin Pilis

Każdy Polak słyszał, co stało się w miejscowości Jedwabne w roku 1941 roku czy Gniewczynie w 1942. Na kanwie tych wydarzeń Marcin Pilis zbudował powieść wstrząsającą, bolesną, dotykającą polskiego wstydu. Wielkie Lipy to fikcyjna miejscowość w której osadzona jest akcja, a która jest tłem do tego, aby pokazać, jakie były stosunki polsko-żydowskie podczas wojny i oraz po jej zakończeniu. Nazwa nie jest zresztą istotna, bo wydarzenia mogły mieć miejsce gdziekolwiek w małej, nieco izolowanej miejscowości. Pytanie, czy konstruowanie fikcyjnej fabuły na bazie tak bolesnych wydarzeń jest konieczne, potrzebne i  moralne? Każdy musi sobie sam odpowiedzieć na to pytanie. Sama jestem zazwyczaj na nie, ale w tej sytuacji mam bardzo mieszane uczucia, pewnie dlatego, że sama powieść okazała się bardzo dobra. Z gatunku tych, które gryzą i nie pozwalają zasnąć w nocy, bo przywołują obrazy z książki i pytania o naturę zła.

„Łąka umarłych” nie jest powieścią jednowymiarową. Akcja dzieje się w czasie II wojny światowej, w czasach PRL-u lat siedemdziesiątych i w latach dziewięćdziesiątych. Mamy mieszankę Polaków, Niemców i Żydów, a wszystkie postaci są ściśle ze sobą powiązane. Konstrukcja fabuły jest wyśmienita, a narracja równie dobra.

Wielkie Lipy to wieś położona wśród lasów, która byłaby zapomniana przez świat, gdyby nie istniejący tam klasztor i zabłąkani pielgrzymi. Tam od wielu lat żyli w symbiozie Polacy i Żydzi, nie przeszkadzając sobie zupełnie. Do czasu okupacji. W Wielkich Lipach znalazł swoje miejsce Jerzy Hołotyński, astronom i naukowiec, który miał tam swoje obserwatorium astronomiczne i prowadził badania. Spędził tam kilkadziesiąt lat, sporadycznie odwiedzając żonę i syna, a co ważniejsze- nigdy ich nie zapraszając do swojej samotni. Dwa lata po śmierci Jerzego, już w latach siedemdziesiątych, jego syn Andrzej przypomina sobie o domu i obserwatorium, które odziedziczył, a także o obietnicy, którą złożył ojcu na łożu śmierci. Wyrusza więc do Wielkich Lip odkrywając, że wieś jest tak odizolowana, że nie można dojechać tam żadnym autobusem, a ostatni odcinek drogi trzeba przebyć pieszo przez las. Już w drodze do wsi zostaje napadnięty, a na miejscu w Wielkich Lipach przekonuje się, że nie jest tam chętnie widziany ani przez przeora klasztoru, który udziela mu pomocy na czas rekonwalescencji, ani przez mieszkańców. Stara się rozwikłać tajemnicę tej mrocznej miejscowości, co prowadzi do szeregu tragicznych zdarzeń dla wielu ludzi z nią związanych, również dla samego Andrzeja. Bowiem nie tak łatwo wydostać się z wsi, do której dostępu broni samo SB „chroniące” resztę społeczeństwa przed wiedzą o tym, co wydarzyło się w Wielkich Lipach w czasie II wojny światowej. 
“Niby wiedziałże Polacy to nie nadludzie śpiewający wyłącznie o chwale, czci, honorze i mesjańskim powołaniu. Są i złoczyńcy bez hamulców. Są. Wszędzie przecież są. Ale co zrobić, kiedy tymi złoczyńcami bez hamulców okazują się zwykli ludzie, i z niepozornego zbiorowiska przeistaczają się w krwiożerczy tłum, a potem wracają do swoich codziennych zajęć”.
Chcielibyśmy wierzyć, że Polacy byli wyłącznie waleczni i braterscy, pomijamy często fakt, że sporadycznie zdarzały się wypadki, kiedy to Polacy okazywali się bardziej okrutni od okupanta, zwracając się ku swoim sąsiadom, aby zdobyć aprobatę najeźdźcy, a moze po prostu dlatego, że żyła w nich pierwotna żądza krwi i mordu.
W latach dziewięćdziesiątych ktoś jeszcze udaje się  do tej zapomnianego przez wszystkich miejsca. To stary, chorowany Niemiec – Karl Strauch, który był w centrum tragicznych wydarzeń w Wielkich Lipach...

„Łąka umarłych” to powieść zawieszona gdzieś pomiędzy dobrem i złem, chociaż w wielu momentach wydaje się, że w Wielkich Lipach żyje wyłącznie zło. Zło tak potężne, że chce się zamknąć oczy i zapomnieć o scenach z tej książki jak najszyciej. Tak się jednak nie da. Książka wwierca się w myśli i boli okrutnie, przeraża i wymusza pytania, kim byłabym w podobnej sytuacji. Czy katem, czy altruistką? Do jakich czynów bylabym zdolna lub niezdolna?

Jako przeciwwagę mamy wątek miłosny, który staje się niejako ratunkiem i dla nas, wstrząśniętych czytelników, a przede wszystkim dla samych bohaterów.

Jedna z najlepszych książek polskiego autora, jaką udało mi się ostatnio przeczytać.


czwartek, 5 grudnia 2013

Terry Deary "Ci paskudni Aztekowie"

Nie powiem, żebym pałała wielką miłością do historii. Owszem, interesowały mnie pewne okresy, historyczne miejsca i dawne kultury, jednak nigdy nie byłam w stanie wykrzesać z siebie tyle cierpliwości i pokory, by zagłębiać się z wielotomowe dzieła opisujące daną cywilizację. Aż tu nagle na mej drodze stanęła seria "Strrraszna historia". Zabrzmiało ciekawie. Na dodatek literatura dziecięca, więc pewnie język będzie przystępny i zrozumiały, a fakty podane w telegraficznym skrócie. Tak też było :)

Terry Deary w zabawny (przynajmniej dla niego) sposób próbuje odtworzyć historię Azteków zamieszkujących dzisiejszy Meksyk. Jest to bardzo ciekawa cywilizacja, ciesząca się mianem jednej z najokrutniejszych w dziejach. Nie ma co ukrywać - byli to kanibale, żądni krwi czciciele boga Słońce, któremu w darze składali od kilku do kilkuset (lub nawet kilku tysięcy) ludzi - wyrywając im bijące jeszcze serca. Miało to zapewnić im stałą opiekę boga i pewność, że każdego dnia słońce pojawi się na niebie. Żeby jednak zrozumieć historię Azteków, trzeba było cofnąć się nieco i poznać kultury Majów, Tolteków, Olmeków i innych ludów, które ci pierwsi podbili i zniewolili.

Ciąg dalszy TUTAJ :) zapraszam!

niedziela, 1 grudnia 2013

Kazimierz Korkozowicz – Ostatni zwycięzca

Kazimierz Korkozowicz
t. 1: Pierścień wezyra
t. 2: Wilcze tropy
t. 3: Koło fortuny
t. 4: Oślepłe źrenice
t. 5: Laur i kadzidło
Wydawnictwo MON, 1979-1982
„Szły chorągwie za chorągwią. Równymi szeregami sunęli słynni husarze, za nimi pancerni i lekkie znaki. Z lewego skrzydła nacierała kawaleria austriacka i oddziały Lubomirskiego, z wyciągniętymi do przodu rapierami, pochyleni nad końskimi łbami, pędzili środkiem niemieccy rajtarzy. Olbrzymia, zdawało się nieprzebrana, falująca masa jeźdźców. Głucho dudniła ziemia, powietrze rozdzierał żołnierski wrzask, zdawało się, że jego potęga sama zdoła znieść umocnienia, rozrzucić namioty, zdusić wszelką wolę walki i oporu w sercach wroga.” (Ostatni zwycięzca, Wyd. MON, 1984, t. II, s. 518-519)
Nawet jeśli niewiele pamiętamy z historii to zwykle chlubimy się szarżą husarii podczas zwycięskiej bitwy pod Wiedniem pod dowództwem Jana III Sobieskiego. Husaria jako elitarna polska formacja jawi się nam jako powód do dumy z narodowej przeszłości; wciąż robią wrażenie wojacy niosący furkoczące w biegu skrzydła, w filmach historycznych w bezlitosnym pędzie rozbijający w puch przeciwnika. Wykorzystywał husarię i król Jan, trzeci tego imienia, świetny dowódca i doskonały organizator, myślący i przewidujący, w nagłej potrzebie potrafiący nawet klęskę przekuć w zwycięstwo. O nim jest obszerna powieść Kazimierza Korkozowicza, w pięciu tomach opisująca życie ostatniego monarchy, który tak pięknie potrafił zwyciężać. Wydana była dwukrotnie, najpierw każda część osobno, potem w dwóch tomach jako całość pod tytułem Ostatni zwycięzca.


Czytaj dalej...

sobota, 30 listopada 2013

Saga Sigrun - Elżbieta Cherezińska

"O czym ta książka? OWikingach?" takie pytanie zadał mi jeden z moich uczniów  - rozpaczliwie czegoś szukałam w torebce, a żeby było łatwiej, to poszczególne przedmioty wykładałam na biurko, m.in. rzeczoną książkę. Trochę bezwiednie potwierdziłam, ale później, już na spokojnie dotarło do mnie, że minęłam się z prawdą. Bo co prawda występują w niej dzielni jarlowie i  ich przyboczne drużyny, ale głównymi bohaterkami "Sagi Sigrun" Elżbiety Cherezińskiej są kobiety: żony, siostry i matki normańskich wojowników.

Tytułowa bohaterka to dziecko szczęścia: ukochana jedynaczka, wypieszczona przez rodziców (szczególnie przez ojca), w wieku 16 lat wydana za bogatego i przystojnego sąsiada, jarla Regina, uwielbiana przez męża, zyskuje sobie od pierwszej chwili szacunek domowników i mężowskiej drużyny, szczęśliwa matka dwójki udanych dzieci a jakby tego było mało obdarzona niezwykłą urodą kobieta. 

Sigrun snuje swoją opowieść u schyłku życia - wspomina dzieciństwo w domu rodziców, opowiada o namiętności jaka łączyła ją z mężem, roztkliwia się nad dziećmi, które dorosły zbyt szybko, opisuje troski i radości dnia codziennego w normańskim grodzie. Jednak najwięcej w jej opowieści jest tęsknoty - za ojcem, za mężem, który przez większość czasu znajduje się poza domem, za synem od najmłodszych lat szkolącym się pod okiem wojowników, aby, gdy przyjdzie czas zająć miejsce ojca. Jej życie to ciągłe czekanie - na wieści lub na powrót najbliższych, ale również na królewskiego poborcę, przed którym trzeba ukrywać zapasy i kosztowności.

"Saga Sigrun" to pierwsza z planowanego na 6 tomów cyklu "Północna droga". Akcja powieści toczy się w północnej Norwegii w  drugiej połowie X wieku. W tle mamy wojnę domową, konflikt z Duńczykami,  wreszcie początki chrześcijaństwa na tamtych terenach. 
Elżbieta Cherezińska starannie przygotowała się do tej książki - drobiazgowo odtworzone tło historyczne i obyczajowe, szczegóły dotyczące życia codziennego, zajęć, rzemiosła, strojów czy pożywienia, plastyczny opis obrzędów religijnych, wierzeń i rytuałów - to wszystko składa się na bogaty i wielowymiarowy obraz świata i ludzi, którzy w nim żyli. 
Ogromne znaczenie ma również styl autorki - bardzo poetycki, bogaty w środki stylistyczne, a przy tym prosty i zrozumiały - nawet sceny erotyczne nie raziły topornością, nie przytłaczały fizjologią, w dużej mierze pozbawione były dosłowności, bardziej przypominały lirykę niż prozę. 

Czytanie tej książki to była wielka przyjemność. Pozostaje mieć nadzieję, że już niedługo uda mi się przeczytać kolejną część tej opowieści. 

poniedziałek, 25 listopada 2013

Jerzy Edigey – Szpiedzy króla Asarhaddona

Jerzy Edigey
Szpiedzy króla Asarhaddona
Czytelnik, 1983

Jerzy Edigey (właśc. Jerzy Korycki), znany autor kryminałów z niedawno minionej epoki, oprócz opiewania sukcesów milicji obywatelskiej napisał też kilka powieści historycznych, osadzonych w głębokiej starożytności, a przeznaczonych dla młodszego czytelnika. Nieliczne zachowane źródła o tamtych dawnych czasach wymagały od autora uruchomienia wyobraźni, by ciekawie opisać i uprawdopodobnić wydarzenia. Dzięki Edigeyowi mamy więc okazję poznać zarówno dawny Babilon, Asyrię i dolinę Mezopotamii, jak i Egipt z nieco lepiej udokumentowanych czasów panowania faraonów. Tych kilka powieści przenosi nas w świat zupełnie odmienny, do ludzi o innej mentalności, różnych od naszych potrzebach i pragnieniach, świat obcy, a jednocześnie bliski jako pierwotne źródło późniejszej cywilizacji.
Za czasów Asarhaddona (VII w. p.n.e.) odczuwalne było w Niniwie zagrożenie ze strony sąsiadów. Egipt, Media, Urartu i Szubria, otaczające dolinę Tygrysu i Eufratu ze wszystkich stron, wymagały od asyryjskiego króla wyczulonej uwagi i mądrych, przewidujących działań, by zabezpieczyć kraj i nie dopuścić do kolejnej wyniszczającej wojny. Aby jednak podejmować właściwe decyzje, władca musiał mieć pewne, sprawdzone informacje o zamiarach potencjalnych wrogów. Do Szubrii i Urartu wyruszyła więc wyprawa kupiecka, mająca, pod pozorem przetarcia szlaku dla przyszłych karawan i rozszerzenia zasięgu handlu, rozeznać się w planach wojennych sąsiednich władców. W wyprawie wziął udział znany kupiec Dagan-bel-nasir wraz z synem oraz, jako oczy i uszy królewskie, dowódca wojsk asyryjskich, tartanu Adad-ubla, i arcykapłan Assur-bel-malkim. Zadanie było trudne, a droga niebezpieczna, jednak ważny cel usprawiedliwiał podjęte ryzyko.


Czytaj dalej...

czwartek, 21 listopada 2013

Imprimatur Monaldi i Sorti ( czyli kto chciał zwycięstwa Turków pod Wiedniem)

Jest wrzesień 1683 rok. Oczy całej Europy zwrócone są na Wiedeń. Waży się być albo nie być chrześcijańskiej Europy, a może nawet świata. U bram miasta stoją Turcy. Innocenty XI modli się za powodzenie ofensywy, na której czele stoi polski król Jan III Sobieski.
Tymczasem w pewnej rzymskiej gospodzie z powodu śmierci jednego z podróżnych i podejrzenia dżumy kilka osób zostaje odizolowanych od świata. Zamknięci w murach gospody ciężko znoszą kwarantannę. Jakby tego było mało, zdarza się kolejny wypadek. Na tajemniczą chorobę zapada właściciel gospody. W obawie przed zaostrzeniem warunków odosobnienia goście ukrywają kolejny przypadek choroby. Opat Atto Melani wraz z pomocnikiem właściciela gospody rozpoczynają w tajemnicy przed pozostałymi śledztwo w sprawie wyjaśnienia tajemniczej śmierci podróżnego (dżuma czy otrucie) oraz niewytłumaczonego zachorowania właściciela gospody (upadek czy pobicie). Wówczas okazuje się, iż żaden z nich nie jest tym, za kogo się podaje, a dochodzenie prowadzone za pomocą tajemniczych poszukiwaczy relikwii w rzymskich podziemiach ujawniają prawdę o intrygach finansowych i spiskach politycznych. Na jaw wychodzą fakty, które rzucają nowe światło na wydarzenia sprzed wieków. Okazuje się, że nie zawsze, ci których historia uznała za obrońców idei tymi obrońcami byli.
Jeśli receptą na poczytną powieść jest historyczne tło, znane nazwiska, zdarzenia osnute tajemnicą, mnożące się zagadki, pobrzmiewające w tle echa skandalu, choćby sprzed paru wieków, to Imprimatur stworzone zostało zgodnie z ową receptą.
Czytając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu podobieństwa pomysłu Imprimatur do Imienia róży Eco. Zarówno historyczne tło, jak i autentyczne postaci, osoba prowadzącego dochodzenie opata oraz jego młodego pomocnika zauroczonego piękną dziewczyną. No i labirynt. Tutaj labirynt podziemnych przejść pod sercem Rzymu. A do tego akcja podzielona na części (tutaj na dni, w Imieniu róży na pory dnia).
Pewne podobieństwo też wykazuje Imprimatur do powieści Dana Browna, tyle, że nie sądzę aby wzbudzała ona aż tak silne emocje. Niewielu oburzy podważanie świętości papieża Innocentego XI na tyle, aby zaliczyć powieść do obrazoburczych.
Mimo tych podobieństw Imprimatur (oznaczające w kościelnych publikacjach pozwolenie na druk i aprobatę władz) nie jest kompilacją obu wyżej wymienionych powieści.
Autorzy Monaldi i Sordi - para dziennikarzy przez kilka lat zbierała w różnych archiwach i bibliotekach materiały historyczne, których analiza stanowi tło powieści. Próba rozliczenia się z pewnym etapem historii jest bowiem podłożem jej napisania. Wykorzystując w powieści zgromadzoną wiedzę autorzy wplatają fikcyjne wątki w celu uatrakcyjnienia przekazu. Czy im się to udało? – musicie ocenić sami. Moim zdaniem tak. Powieść historyczna, która należy do moich ulubionych gatunków ma pobudzić zainteresowanie opisywanym okresem dziejów i jego bohaterami. Powieść nie ma zastępować podręcznika historii, ale pomóc zrozumieć pewne jej mechanizmy. A jeśli jeszcze autorzy posiadają dar przeniesienia w czasie, przekazania klimatu zarówno epoki, jak i miejsca to czytanie sprawia tym większą przyjemność.
Dodatkowym atutem jest dla mnie opis podziemnego Rzymu z gąszczem poplątanych labiryntów, wysp, zbiorników wodnych, z jego tajemniczymi mieszkańcami, z włazami, które prowadzą a to na Piazza Navona, a to pod Panteon, a to pod dom papieskiego lekarza.
Poza historią wyłaniającą się z kart powieści mamy bogaty rys obyczajowy. Opisy strojów, gospody, postępowania w przypadku epidemii, mieszkańców podziemi i najbardziej barwne opisy sztuki medycznej, które brzmią równie archaicznie, choć nie tak drastycznie, jak wstawianie chorego do pieca na trzy zdrowaśki są niezwykle interesujące.
Nie wiem, na ile autentyczne są opisy serwowanych w gospodzie potraw, ale czytanie ich pobudza kubki smakowe na tyle, iż należałoby sobie przygotować na podorędziu odpowiedni zapas kanapek.
Tajemnice, intrygi, autentyczni bohaterowie i Rzym, moje ukochane miasto w jego barokowej oprawie to wszystko sprawiło, iż czytałam z dużą przyjemnością. Książka odpowiada na pytanie, komu zależało na zwycięstwie Turków pod Wiedniem i jest to odpowiedz (dla mnie) zaskakująca. Czy prawdziwa? Należałoby pogłębić temat. Nie będę jej zdradzać zachęcając zwolenników powieści historycznej do sięgnięcia po książkę.
Moja ocena 5/6
Do książki dołączona jest płyta z muzyką barokową. Muzyka odgrywa bardzo dużą rolę w treści książki. Niestety nie było mi dane jej posłuchać, gdyż książkę wypożyczyłam z biblioteki.
Gdyby ktoś był zainteresowany tematem polecam opinię Bazyla skrajnie odmienną od mojej. Myślę, że dobrze przeczytać różne opinie, aby podjąć decyzję, czy wam się może spodobać, czy raczej sobie odpuścicie.

sobota, 16 listopada 2013

Maria Krüger – Klimek i Klementynka

Maria Krüger
Klimek i Klementynka
Nasza Księgarnia, 1969

Koniec osiemnastego wieku to trudny dla Polski czas. Okrojona podczas pierwszego i drugiego rozbioru nie podniosła się z upadku mimo licznych działań, mających obronić ją przed naciskającymi z trzech stron wrogami. Ostatnim dużym zrywem była insurekcja kościuszkowska, powstanie pod wodzą Tadeusza Kościuszki, generała w sukmanie, który potrafił poprowadzić za sobą nie tylko tę część szlachty, której jeszcze zależało na wolnej Polsce, ale i masy chłopstwa i mieszczaństwa, tworząc z nich oddziały kosynierów i milicji miejskiej.
Jednym z epizodów powstania z 1794 roku była insurekcja warszawska, w której polskie wojsko wespół z mieszkańcami stolicy podjęło walkę z żołnierzami rosyjskiego garnizonu – podczas trzydniowych starć zlikwidowano wszelkie gniazda oporu. Mieszkańcy miasta wzięli aktywny udział zarówno w walkach, jak i późniejszym podtrzymaniu oporu: na wezwanie przywódców chętnie stawiali się do kopania szańców wokół Warszawy i czujnie pilnowali, by wróg nie poznał planów i nie uniemożliwił skutecznej obrony. Wśród warszawiaków aktywna była rodzina jurysty Andrychiewicza, w której najbardziej wyróżniały się jedenastoletnie bliźnięta – Klemens i Klementyna. Czarnowłose, podobne z wyglądu i zachowania do diabląt wcielonych, absorbowały uwagę rodziców, służby i wszystkich znajomych.


Czytaj dalej...

środa, 13 listopada 2013

Karol Bunsch – Psie Pole


Karol Bunsch
Psie Pole
Wydawnictwo Literackie, 1982

Psie Pole jest bezpośrednią kontynuacją Zdobycia Kołobrzegu, związaną i akcją, i osobami bohaterów. Opisuje wojnę z cesarzem Henrykiem V, głównie obronę Głogowa i bitwę na Psim Polu. Krzywousty, który wygonił już Zbigniewa z dziedziny i zjednoczył kraj, skupił się na umacnianiu swojej władzy na Pomorzu, zwalczając najbardziej opornych. Nieobecność księcia w zachodnich rejonach kraju wykorzystał do najazdu cesarz, za pozór dając upomnienie się o dziedzinę starszego syna Władysława Hermana, kierując się z wojskami początkowo na Poznań, a następnie ku Krakowowi, po drodze próbując zdobywać grody graniczne i łupiąc kraj.
Książę Bolesław miał pełne ręce roboty – umacniał władzę w całej Polsce, lawirując między możnowładcami i duchowieństwem, które za złe mu miało, że woli ojcowej nie uszanował, brata z dziedziny wyrzucił – łatwiej wszak mieć dwóch słabszych panów na podzielonej ziemi niż jednego silnego na scalonej. Wodzem był Krzywousty przednim, mimo młodego wieku doświadczonym i przewidującym, chlubiącym się już znaczącymi wojennymi czynami. Pomagała mu sława przodków, zwłaszcza dwóch imienników, gdyż ciągle żyły wśród ludu wspominki o Chrobrym, który „wszystkie ludy, co Słowem mówią, zebrać chciał razem” (s. 142). Jednocześnie nie brakowało w kraju kontrastów: bieda na wsiach, żebracy i proszalnicy, niezapłacone zasługi, a jednocześnie bogactwo panów i kleru, a także dobra wszelakie w miastach większych umiejscowione. Z wojennych wypraw popowracali woje, niektórzy z łupem, inni z ranami. Wrócił i Przedsław, bez nogi i bez bogactw, w domu postanawiając czekać na wynagrodzenie za walkę i niewolę.


Czytaj dalej...

niedziela, 3 listopada 2013

Karol Bunsch – Zdobycie Kołobrzegu



Karol Bunsch
Zdobycie Kołobrzegu
Wydawnictwo Literackie, 1982

Po wygnaniu palatyna Sieciecha i śmierci Władysława Hermana utrwalił się podział Polski na dwie części, podległe Zbigniewowi i Bolesławowi, zwanemu później Krzywoustym. Zbigniew rządził Wielkopolską, Mazowszem i Kujawami, utrzymując dobre stosunki z Pomorzanami i dążąc do władzy zwierzchniej należnej pierworodnemu, szukając sprzymierzeńców przeciwko młodszemu bratu nawet u odwiecznych wrogów Polski. Bolesław natomiast miał w swojej władzy Małopolskę, Śląsk i Ziemię Sandomierską, a sojuszników szukał na Rusi i Węgrzech. W Zdobyciu Kołobrzegu Bunsch skupił się na czterech latach wczesnego panowania Krzywoustego (1102-1106), opisując wyprawy mające na celu podbicie i chrystianizację Pomorza.
Idea dostępu do morza przyświecała polskim władcom od początku istnienia państwa. Już Mieszko I dostrzegał korzyści polityczne i handlowe, jakie przynosiło panowanie nad morskim brzegiem, a Bolesław Chrobry uczynił jednym ze swoich priorytetów rozszerzenie terytorium kraju ku północy i utrzymanie Pomorza: „Nie darmo ci z przodków, którzy wielkość i siłę w sobie czuli, garnęli się ku morzu.” (s. 24). Krzywousty, jako spadkobierca władzy i siły wczesnych Piastów, a zwłaszcza obu Bolesławów (co podkreśla w Kronice polskiej Gall Anonim), czujący się dość mocnym, by odzyskać ziemie okrojonego dziedzictwa i utrzymać je scalone, podjął ideę przodków i nałożył na siebie zadanie podboju Pomorza. Dostęp do Bałtyku miał przynieść podwójną korzyść: ułatwić obronę północnych granic i osłabić wpływy Zbigniewa.


Czytaj dalej...

czwartek, 31 października 2013

Ucieczka z getta - Halina Zawadzka


„Ucieczka z getta” Haliny Zawadzkiej, to kolejna przeczytana przeze mnie książka z serii „Żydzi Polscy” Ośrodka Karty. Do tej pory każda lektura wstrząsała mną, zostawiała drzazgę w serca, ale z tą było inaczej. Nie ukrywam, że jest to niezwykle trudna lektura dla Polaków napisana przez Autorkę po pięćdziesięciu latach od tytułowej ucieczki z getta.

Jak pamięta Halina Zawadzka czas wyjścia na aryjską stronę? Boleśnie dla każdego mieszkańca Polski, bo nie znalazła praktycznie żadnej bratniej duszy po tej stronie getta. Z małymi wyjątkami. Często pisze o tym, jak Polacy nienawidzili Żydów i jak mimo całej nienawiści do Hitlera uważali, że powinni być mu wdzięczni za to, że wyczyścił Polskę z Żydów oraz że należy mu się z tej okazji pomnik. Wspominała także nienawiść AK-owców do Żydów, nie tylko w postaci niewybrednych żartów, ale także znanych jej ze słyszenia mordów. Jak sama napisała, czuła się jak biedna, opuszczona Żydówka w okrutnym, chrześcijańskim świecie. Świecie, który nie tylko nie współczuł jej i losowi jej Braci, ale szczerze nienawidził wszystkich Żydów i który był gotów zabić ich lub wydać Niemcom.
Nie ukrywam, że czyta się to wszystko niezwykle przykro, momentami aż trudno uwierzyć, że Halina Zawadzka wspomina dobrze tylko trzy Polki i jednego Polaka. Owe trzy Polki to Halina Słowik oraz jej dwie córki Maria i Olga, które pomagały w ukrywaniu się Hali przez ponad dwa lata i właśnie one, dzięki staraniom Autorki, zostały odznaczone w 1998 roku medalem „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”.

Taki jest punkt widzenia Autorki i stosunek do wydarzeń z okresu okupacji i ma ona oczywiście do niego prawo, jednakże mnie samej trochę raził fakt, że skoncentrowała się tylko na antysemityzmie Polaków sięgając nawet do czasów przedwojennych, bowiem nawet o Niemcach nie napisała tylu gorzkich słów.
Sam zapis owych wydarzeń jest dosyć chłodny, wydaje się pozbawiony emocji, chyba że dotyczą nielubiących Żydów Polaków, bo wtedy emocje aż buzują.
Halina Zawadzka napisała „Ucieczkę z getta” po polsku, w języku, którym myślała i czuła i jak czytamy w przedmowie Zbigniewa Gluzy, „ogłosiła w Polsce: dokonuje tego  k u , a nie p r z e c i w  Polakom” oraz ze „Zależy jej, abyśmy zrozumieli Jej pamięć”. Rozumiem i szanuję, jednakże uważam, że to jedna ze słabszych pozycji serii „Żydzi Polscy”.  

poniedziałek, 28 października 2013

Jadwiga Żylińska – Gwiazda spadająca

Jadwiga Żylińska
Gwiazda spadająca
Czytelnik, 1980

Gustaw Erikson, syn króla szwedzkiego Eryka Szalonego i Karin, córki strażnika miejskiego, po strąceniu ojca z tronu nie miał szans na odzyskanie korony. Skazany już we wczesnym dzieciństwie na śmierć, cudem uratowany i wywieziony ze Szwecji, dorasta w Polsce, nie pamiętając kim jest, zapominając ojczystego języka, układając sobie życie na nowo – do czasu, gdy komuś wyrwie się podsłuchane słowo, że jest bękartem. Urażony i zrozpaczony, ucieka z przyjaznego dotąd domu, postanawiając samotnie stawić czoła życiu. Odnaleziony i odstawiony do szkoły prowadzonej przez jezuitów, dowiaduje się w końcu, kim jest i kim być powinien.
Dwuczęściowa powieść Jadwigi Żylińskiej opowiada o losach Gustawa, syna króla Eryka, żyjącego w latach 1568-1607. Narracja pierwszej części prowadzona jest przez samego Gustawa, opisującego swoje życie w sposób chaotyczny, w licznych, zazębiających się retrospekcjach, czasem powtarzanych i analizowanych z różnych punktów widzenia. Książę jawi się jako człowiek nieszczęśliwy i wyobcowany, pozbawiony ojczyzny i bliskich, zagubiony wewnętrznie, szukający swojego miejsca w świecie, dla którego syn zamordowanego króla jest zagrożeniem; nawet jeśli sam nie pragnie korony, może stać się narzędziem w rękach tych, którzy zechcą się nim posłużyć. Odsyłany od jednego władcy do innego, liczący na wsparcie królów czy cesarza, wędruje po Europie w poszukiwaniu środków do życia i odrobiny szczęścia.


Czytaj dalej...

niedziela, 22 września 2013

Legion - Elżbieta Cherezińska


Kilka dni temu skończyłam czytać książkę „Legion” Elżbiety Cherezińskiej. Wstrząsnęła mną. Temat Żołnierzy Wyklętych już od jakiegoś czasu mnie interesuje, chociaż moje zainteresowanie dotyczy grupy partyzantów i ich tragicznego końca, ktory spotkał ich w moich rodzinnych stronach, o czym z pewnością wkrótce napiszę. O Brygadzie Świętokrzyskiej wiedziałam niewiele, jakieś strzępki, urywki historii, wiedziałam, że przemaszerowali przez bliskie mi opolskie lasy. Autorka zadziwiła mnie po raz kolejny, chociaż wiedziałam, że temat II wojny światowej już poruszyła, pisząc powieść o Etce Daum z łódzkiego getta i że radzi sobie z nim sprawnie, starając się pisać jak najbardziej obiektywnie,  bez wartościowania i oceniania.

Temat trudny, bo dotyczący słynnej Brygady Świętokrzyskiej, która w 1945 roku przebiła się przez front niemiecki, czując na plecach sowiecki oddech i połączyła się z III armią generała Pattona. Walczyli dla Polski i Polaków, ale częściowo tylko scaleni z AK, nie mogli w świetle prawa nazywać się wojskiem polskim.
Przywódcy wiedzieli, że jeżeli zostaną w Polsce to ich żołnierze trafią wprost do sowieckich katowni, dla nich wojna przecież się nie kończyła, ustępującego niemieckiego okupanta zastąpił okupant radziecki, nigdy nie uwierzyli, że Stalin jest naszym sojusznikiem.
Czyn niebywały, czyn zuchwały, który nie był gloryfikowany w powojennej historii polskiej, głównie z powodu nazwania ich przez komunistyczną propagandę PRL u „polskimi faszystami”, kolaborantami, pogromcami Żydów, a  także z powodu wieloletniej pogoni za partyzantami, którzy, jeśli nie udało im się osiedlić poza granicami Polski, kończyli w ubeckich katowniach.

Elżbieta Cherezińska z rozmachem nakreśliła tło historyczne, ale to nie wojna jest głównym bohaterem tej historii, nie sama Brygada Świętokrzyska, ale ludzie, którzy ja tworzyli. „Ząb” Zub-Zdanowicz - cichociemny, który przeniósł się z AK do NSZ , „Jaxa” Władysław Marcinkowski – założyciel związku Jaszczurczego, „Żbik” por. Władysław Kołaciński - żołnierz, dowódca 3 kompanii.


To tylko kilka nazwisk z długiej listy bohaterów, którzy pojawiają się na stronach „Legionu”. O nich jest właśnie ta książka, o trudnej rzeczywistości, zmaganiem się z polityką i ideologią, niełatwych wyborach, życiu w lesie, walce przeciwko nieprzyjaciołom Polski i Polaków. A jest to opowieść pasjonująca.

Dla mnie jednak to piękna historia oparta na faktach historycznych, szczególnie ważna w roku 2013, który został ogłoszony Rokiem Żołnierzy Wyklętych. Książka, która przypomina co znaczą  słowa patriotyzm, odwaga i poświęcenie.„Legion” Elżbiety Cherezińskiej to książka, która budzi wiele emocji, czytelnicy albo ją wielbią, albo poddają miażdżącej krytyce. Cóż, czarna legenda Brygady Świętokrzyskiej wciąż żyje na ziemiach polskich.
Jako, że zawsze dystansowałam się od polityki, a żyjąc poza granicami Polski dystansuję się jeszcze bardziej, to mogę tylko napisać, że cieszę się, iż nie ma w tej książce właśnie za dużo polityki i ideologii, bo literacko książkę oceniam bardzo wysoko.
Elżbieta Cherezińska nazywa swoich bohaterów „bękartami wojny” zapożyczając od Tarantino nie tylko ta nazwę, ale również i trochę klimatu, a książkę faktycznie czyta się tak, jakby była gotowym scenariuszem filmowym.

Nie pamiętam już, kiedy tak bardzo emocjonalnie zaangażowałam się w jakąś pozycję beletrystyczną.
Powtórzę tylko za Elżbietą Cherezińską: „Wciąż do natręctwa, powtarzam: cieszmy się naszą historią. Poznawajmy ją z ciekawości i radością, pomniki zmieniają bohaterów w kamień, a historię czynią twardą i nieprzystępną. Opowieści mogą otwierać przeszłość i oddawać ludziom/historii życie. Bierzmy je takim, jakim było. W nas tez jest Las”.


Notka pochodzi z Myśli Czytelnika

środa, 18 września 2013

Elżbieta Cherezińska – Korona śniegu i krwi

Elżbieta Cherezińska
Korona śniegu i krwi
Zysk i S-ka Wydawnictwo
MP3, czyta: Roch Siemianowski

Podchodziłam do tej powieści z dużymi nadziejami. Czytałam pochlebne recenzje osób, których zdanie cenię, a i okres historyczny, który autorka opisała, bardzo lubię. Niestety mimo pozytywnego nastawienia podobało mi się niewiele bardziej niż czytana kiedyś powieść Elżbiety Cherezińskiej o wikingach.
Czas akcji to mało eksploatowany w literaturze okres rozbicia dzielnicowego, gdy potomkowie Piastów, licznie rozmnożeni, tłuką się nawzajem, zawiązując chwilowe sojusze zarówno między sobą, jak i z władcami ościennych państw, żeniąc się i krzyżując rody ku większej chwale i pomnożeniu sił. Wszyscy mają już dosyć tych przepychanek do krakowskiego stolca, ale każdy chciałby go dla siebie. Na czoło tego wyścigu wysuwają się książęta z linii śląskiej i wielkopolskiej. Raz związani sojuszem, raz wojną, nie żałują sił, by dopiąć celu. Udaje się to obiecującemu księciu starszej Polski, Przemysłowi II, choć nie na długo. Świeżo koronowany król Polski ściąga na siebie gniew możnych, dotąd przyjaźnie nastawionych, zarówno w kraju, jak i poza jego granicami. Nasłani zabójcy dokonują zbrodni w Rogoźnie, pozbawiając kraj szansy na normalniejsze rządy. Jest jednak nowa nadzieja: w tle wielkich wydarzeń wyrasta na znaczącego wodza mały wzrostem Władysław, książę kujawski i sandomierski, wychowujący się przez kilka lat na krakowskim dworze Bolesława Wstydliwego, a potem wiernie wspierający politykę Przemysła jako jego zbrojne ramię; jest też wierny i przewidujący Jakub Świnka, który z prostego kanonika dochodzi do urzędu arcybiskupa, dzięki swoim wcześniejszym studiom i koneksjom mogąc pomóc w ziszczeniu marzenia poznańskiego księcia.

 

Czytaj dalej...

poniedziałek, 2 września 2013

Mariusz Wollny – Kacper Ryx i król alchemików

Mariusz Wollny
Kacper Ryx i król alchemików
Wydawnictwo Otwarte, 2012

Śmierć króla Stefana Batorego ponownie postawiła polską szlachtę przed koniecznością wyboru władcy. Głównymi kandydatami byli Zygmunt z rodu Wazów, syn królewny polskiej, Katarzyny Jagiellonki, wnuk Zygmunta Starego, i Maksymilian z Habsburgów, arcyksiążę austriacki. Tarcia między zwolennikami obu kandydatów doprowadziły do obwołania w ciągu kilku dni królem obydwu, a to stało się powodem wojny o tak łakomy kąsek, jakim była Polska.
Kacper i Janka mogli wreszcie odetchnąć – śmierć Samuela Zborowskiego oddaliła czarne chmury, zbierające się nad ich głowami. Wzięli ślub, dochowali się syna, Kacpra juniora, jednak proza życia i szara codzienność nie ominęła i tego, zdawałoby się, wytęsknionego stadła. Drobne nieporozumienia doprowadziły ich niemal na skraj rozłąki. Dopiero oblężenie Krakowa i konieczność podjęcia walki o życie pomogła zwalczyć ten kryzys. Ryx, ponownie raniony w starciu ze swym najstarszym wrogiem, albinosem Kettlerem (który kojarzy mi się luźno z Moriartym), leczy się w zaciszu rezydencji hetmana Zamoyskiego, w towarzystwie Staszka Żółkiewskiego. W zastępstwie męża to Janka musi podjąć kroki zmierzające do uratowania rodziny, zwłaszcza że sprzysięgły się przeciw nim siły nieznane i tajemnicze.



Czytaj dalej...

sobota, 31 sierpnia 2013

Egipcjanin Sinuhe - Mika Waltari


„Egipcjanin Sinuhe” Waltariego to, mam wrażenie, jedna z tych książek, którą czytali wszyscy oprócz mnie. Podskórnie czułam, że to książka, którą będę smakować powoli i ogromnie się cieszyć każdym napisanym słowem. Nie myliłam się. To ponad 600 stron pięknej, napisanej kwiecistym językiem, lektury, osadzonej w starożytnym Egipcie za czasów panowania Amenhotepa IV Echnatona.
Kilka książek historycznych z tego okresu już czytałam, więc wiele rzeczy było mi znanych, co jednak wcale nie powodowało, że książkę czytałam z mniejszym zainteresowaniem, wręcz przeciwnie. Realia powieści są dobrze oddane, jeśli chodzi o stan wiedzy z pierwszej polowy XX wieku, niektóre wątki oparte są na ówczesnych przypuszczeniach, ale i teraz, mimo badan DNA, wciąż nie wiemy wszystkiego o XVIII dynastii. Wciąż na przykład naukowcy spierają się, gdzie faktycznie był pochowany faraon Echnaton, a to tylko jedna z wielu wątpliwości.

Książka to rodzaj pamiętnika – spowiedzi lekarza Sinuhe, byłego królewskiego trepanatora, który w jesieni swego życia został wygnany z ziemi egipskiej na wybrzeże Morza Czerwonego. Chociaż wielokrotnie podkreśla, że spisuje on swoje dzieje dla siebie, to dbałość z jaką to robi oraz przechowuje piętnaście ksiąg traktujących o jego życiu sugeruje, iż ma on nadzieję, że ktoś kiedyś je przeczyta i wyciągnie wnioski.
Opowiada on nam koleje swego życia zaczynając od dzieciństwa, kiedy jako noworodek został znaleziony, niczym Mojżesz, w łódce uplecionej z sitowia, zaplatanej w szuwarach Nilu. Sinuhe nie został jednak odnaleziony przez egipską królową, a przez Kipe, żonę lekarza biedoty - Senmuta. Bezdzietna para usynowia go, a Kipa nadała mu baśniowe imię, które niejako zdeterminowało jego losy. Sinuhe dostaje od swoich przybranych rodziców wszystko co najlepsze, przede wszystkim miłość, mądre rady, ale także możliwość poznania pisma, a to w tamtych czasach otwierało wiele drzwi. Sinuhe początkowo uczy się sztuki lekarskiej od Senmuta, później od kaplanow Amona, ale wciąż jest głodny wiedzy i poznania odpowiedzi na najstarsze pytanie świata: „dlaczego?”. Dzięki łutowi szczęścia poznaje odpowiednich ludzi lub po prostu znajduje się w odpowiednim miejscu o odpowiedniej porze, a to zmienia jego życie na zawsze. Zostaje cenionym lekarzem, także na dworze faraona i zaufanym człowiekiem Horemheba. Syria, Babilon, Mitanni, Amurru, Hatti, Kreta – te wszystkie miejsca poznał Sinuhe, w nich uczył się sztuki lekarskiej, zdobywał cenne informacje dla swoich ważnych, egipskich przyjaciół, ale także uczył się życia. O ile podróże pozwoliły mu nabrać biegłości w zawodzie lekarza, to niestety w życiu nie radził sobie kompletnie, w czym nie pomagała mu głowa nabita ideałami i ideami oraz skłonność do filozofowania. Nie na darmo Echnaton nadał mu imię Ten, Który jest Samotny. Spotkane na życiowej ścieżce kobiety przynosiły mu bol i cierpienie, począwszy od okrutnej i pięknej kurtyzany Nefernefernefer, poprzez Mineę – wielką, platoniczną miłość Sinuhe, kapłankę kreteńskiego boga-byka, a skończywszy na Merit – barmance z „Ogona Krokodyla”.

Dobry, na ogół szlachetny Sinuhe wydaje się czasami postacią nieco mdłą, szczególnie jeśli zestawimy go z barwnym, niezwykle charakternym Kaptahem – jego niewolnikiem i przyjacielem. Tak, Kaptah był zdecydowanie tym wszystkim, czym Sinuhe nigdy nie był. Ta niezwykła przyjaźń i trwanie przy sobie jest niezwykle barwnym wątkiem powieści, a polemiki, które toczą ze sobą pan i jego niewolnik niejednokrotnie wyciskają łzy śmiechu. Jeśli już jestem przy rozmowach, to nadmienię, że postacie w „Egipcjaninie Sinuhe” nie rozmawiają ze sobą, one do siebie przemawiają, pouczają się wzajemnie, często ubarwiając swe wypowiedzi złotymi myślami. Styl bardzo specyficzny, ale idealnie oddający charakter tamtych czasów, a genialne "twoja mowa jest dla mnie jak brzęczenie much", pojawiajace się zresztą wielokrotnie, nie można wręcz zapomnieć.

Postać Sinuhe jest bardzo ciekawa, ale dla mnie jeszcze bardziej interesująca była cała otoczka historyczna i obyczajowa. Konflikty polityczne, życie dworskie nie tylko na dworze faraona, ale także na dworze króla Babilonu, życie zwykłych ludzi, praktyka lekarska w ówczesnych czasach... Długo mogłabym jeszcze tak wymieniać.

Cokolwiek napisałabym o tej książce, to wiem, że nie jestem w stanie oddać tego, jak bardzo mnie “Egipcjanin Sinuhe”  porwał i jak wielkie na mnie wywarł wrażenie. Niezwykle smutna to i piękna powieść. Najbardziej zadziwia mnie jej ponadczasowość, bo Nawet gdyby przyszły czasy, kiedy nie będzie już bogatych ani biednych, to zawsze jeszcze będą mądrzy i głupi, chytrzy i naiwni. Tak zawsze było i tak też pozostanie na zawsze. Silny stawia stopę na karku słabego, a chytry wyłudza od naiwnego sakiewkę i każe głupiemu pracować dla siebie”.


piątek, 30 sierpnia 2013

Mariusz Wollny – Kacper Ryx i tyran nienawistny

Mariusz Wollny
Kacper Ryx i tyran nienawistny
Wydawnictwo Otwarte, 2010

Od wydarzeń opisanych w drugiej części cyklu upłynęło kilka lat. Na niwie politycznej zaszły duże zmiany – kolejnym królem elekcyjnym został książę Siedmiogrodu, Stefan Batory. Kacper Ryx przeżył, ale z ostatniego starcia wyszedł trwale okaleczony. Nieporozumienia z Janką nie dodały mu też chęci do życia. Jednak nowe czasy wymagały jego aktywnego udziału, co pomogło przemóc zniechęcenie i podjąć walkę. Zwłaszcza że dawnych wrogów Kacprowi nie brakowało, a i nowi doszli. Oprócz Samuela Zborowskiego, awanturnika i warchoła, nie liczącego się z prawem, zyskał nieprzyjaciela w jego siostrzeńcu Stanisławie Stadnickim, znanym z historii jako Diabeł Łańcucki. Burzliwe spotkania z tymi dwoma zabijakami bardzo urozmaicają akcję trzeciej części przygód Kacpra. Nie obyło się bez smutnych akcentów: Kacper zmuszony jest pożegnać umierającego przyjaciela, Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, z którym tak świetnie dogadywał się w żakowskiej młodości, a także mistrza Jana Kochanowskiego, szanowanego poetę, dotkniętego osobistymi nieszczęściami, rażonego apopleksją w czasie dopominania się sprawiedliwości u króla.

Coraz bardziej lubię Ryxa. Ten na wskroś ludzki bohater ujmuje szczerością i dobrocią. Nie jest jednak jedynie poprawny, ma wady i słabości, dzięki czemu zyskuje na wiarygodności. Dodatkowym atutem są jego zdolności śledcze wykorzystywane w wymyślonym przez siebie zawodzie inwestygatora królewskiego i lecznicze jako uznanego, nowatorskiego medyka, zasłużonego w zwalczaniu epidemii, jak i zwykłych chorób, złamań czy ran. To połączenie czyni z niego alter ego Sherlocka Holmesa i Johna Watsona zarazem.


Czytaj dalej...

niedziela, 25 sierpnia 2013

Mariusz Wollny – Kacper Ryx i król przeklęty

Mariusz Wollny
Kacper Ryx i król przeklęty
Wydawnictwo Otwarte, 2008

Bezpotomna śmierć Zygmunta Augusta sprowadza na kraj żałobę i konieczność załatwienia sprawy sukcesji. Nie jest to proste, gdy ścierają się wrogie, silne stronnictwa, wreszcie jednak na tron polski wstępuje Henryk z rodu Walezjuszy, brat króla Francji. Wraz z nim do nowej ojczyzny przyjeżdżają rzesze dworzan, sług i zwolenników, a także kilku tajnych agentów.
W Krakowie wre. Mnożą się kradzieże cennych woluminów, wpisanych do indeksu ksiąg zakazanych. Po ulicach nocami grasuje upiorny jeździec rozrzucający odcięte głowy, a w różnych miejscach co i rusz znajduje się zamordowane dziewki – sposób, w jaki umarły, przypomina mord na Dorotce sprzed trzech lat, za który głowę położył Wolski. Do tego mnożą się zamachy na nowego króla. Na te wszystkie bolączki najlepszy okazuje się inwestygator królewski, imć Kacper Ryx, gotów sprzymierzyć się z dawnym wrogiem, byłym burmistrzem Czeczotką, i zadrzeć z Samuelem Zborowskim, dumnym pankiem, za nic mającym mniej możnych od siebie i słabszych mieszczan.


Czytaj dalej...

piątek, 23 sierpnia 2013

Mariusz Wollny – Kacper Ryx

Mariusz Wollny
Kacper Ryx
Wydawnictwo Otwarte, 2007

Polska Jagiellonów i królów elekcyjnych nie jest mi znana zbyt dobrze, zawsze wolałam czytać o czasach Piastów. Stan ten ma szansę ulec zmianie dzięki Mariuszowi Wollnemu, który zaserwował miłośnikom historii bardzo wciągającą powieść łotrzykowską osadzoną w scenerii Krakowa i Warszawy ostatnich lat panowania Zygmunta Augusta. Przygody Kacpra Ryxa, znajdy wychowującego się u krakowskich duchaków, a potem u wdowy Balcerowej, są tak zajmujące i ciekawe, że trudno się od książki oderwać.
Rok 1569 zapowiadał się nader interesująco. Król, ciągle tęskniący za zmarłą Barbarą, gotów był zrobić wszystko, by znów wziąć w ramiona ukochaną, a w jego otoczeniu byli tacy, takoż wiele uczynić zdolni, by potrzebę tę zaspokoić i podsunąć Zygmuntowi Augustowi sobowtóra żony. Spisek prowadzony jest przez Mniszchów przy współudziale mistrza Twardowskiego, co gwarantuje pokazy sztuczek magicznych i porcję silnych wrażeń. Jednocześnie w Krakowie mnożą się dziwne kradzieże i zabójstwa, a związki między wieloma wydarzeniami jeszcze przez jakiś czas nie zostaną odkryte. Tu konieczne okazało się wkroczenie na scenę bohatera – Kacper Ryx pojawia się we własnej osobie wraz z bólem głowy, acz w zacnej kompanii Jana Kochanowskiego i Łukasza Górnickiego. To zresztą nie jedyni znani z nazwiska przedstawiciele renesansu polskiego obecni w powieści, bo później spotkamy też Mikołaja Reja i Mikołaja Sępa Szarzyńskiego, rówieśnika i przyjaciela Ryxa. Kacper z pomocą Sępa prowadzi śledztwo i pomału łączy fakty, zaskarbiając sobie wdzięczność jednych, a nienawiść innych, którym przy okazji swych inwestygacji depcze po odciskach – oczywiście ci ostatni najgęściej reprezentowani są wśród możnych i bogatych, co dodaje smaczku całej zabawie.


Czytaj dalej...